poniedziałek, 17 grudnia 2012

O pewnych trojaczkach

Czas upływa, dzieci rosną, Święta się zbliżają, jesień niepostrzeżenie przeszła w zimę. U nas - wszystko jakoś jeszcze szybciej. Do kołowrotka codziennego dołączyły codzienne wyprawy do miasta z Anielką na rehabilitację. I to, zazwyczaj w towarzystwie nie tylko Anielki. Zazwyczaj ona ćwiczy a nas - czekających na korytarzu - są trzy osoby (tzn. ja, Tysia oraz Jadwisia.). Szczęściem, dzisiaj to nasza ostatnia wyprawa w tym cyklu, więc tuż przed przedświątecznymi przygotowaniami odczujemy coś na kształt wyzbycia się z domu kozy. Bowiem wyjazd zawsze jest w środku dnia, juz przed powrotem dzieci ze szkoły jest lekka nerwówka, ponieważ muszą wejść, szybko zjeść jedna z dań obiadowych, przepakować się, ubrać - wszystkie te, które jadą ze mną - i wyjechać. Potem - opuścić Olsztyn tuż przed rozpętaniem się korków o 15, bo do przejechania mamy całe centrum.
Nie mam jakoś co pokazać, ponieważ zrobiłam rękawiczki, dokłądnie takie, jakie już robiłam wcześniej, uszyłam Anielce rękawiczki ze starego swetra ale ona je nosi i nie mam jak zrobić zdjęcia, mąż też swój komplet czapkowo - golfowy ma na sobie. Jedyne co mi pozostało to bransoletki. Znowu zaczęłam je pleść. I wyszły mi trzy nowe - niechcący w pasujących do siebie kolorach. Zmierzyłam się tylko - i to jest jedyna nowość - z koralikami malutkimi, takimi, jak 110 w toho. Wyszedł fajny efekt, koraliki w kolorze jasnego kamienia są nierówne, co daje im ciekawą,surową fakturę


Znalezienie czasu na komputer - bloggera jest obecnie wyzwaniem - szczerze mówiąc, mogąc wybrać sposób spędzenia wolnej chwili przed ekranem a z książką i koralikami/drutami/maszyną do szycia (rzadko) wolę wybrać to drugie... :)

poniedziałek, 3 grudnia 2012

W czasie weekendowych rozjazdów powstał komplet dla dwuletniej dziewczynki. Zmieszałam różowego merynosa z allegro z włóczka Trekking color - wyszedł cieniowany melanż:

sobota, 1 grudnia 2012

Komplet Bardzo Jesienny

Wiem, że po czasie, wiem. Ale nic na to nie poradzę :)
przepis: Drops Delight, kilka wieczorów, i przedpołudni - "Kuba Guzik i Maszynista Łukasz" niemal w całości, raz smażenie naleśników :)

piątek, 23 listopada 2012

pozostając w branży dziewiarskiej

- Mamo, a czy ja mogłabym być piłkarzem i grać z nimi na tym boisku? - mijaliśmy właśnie orlika, na którym trenowali piłkarze w wieku bardziej zaawansowanym. Zagadnienie nurtowało Anielkę.
- Tak, pod warunkiem, że będziesz jakieś 10 lat starsza oraz będziesz chłopcem - nie miałam głowy do wymyślania lepszej odpowiedzi.
- Mamo, a ja też? - chciała wiedzieć Jadzia - Też będę mogła?
- A będziesz chłopcem? - zaśmiałam się.
- Tak - odpowiedź padła szybko i bez namysłu.
- No, ale przecież nie masz siusiaka - tak, wiem, że nie popisałam się erudycją, ale to był naprawdę długi i wyczerpujący dzień a ja miałam pełen samochód dzieci zadających mi przez całą drogę dziesiątki pytań w przerwach między kłótniami - oni też byli zmęczeni.
- No.... - stropiła się. Ale tylko na chwilę - ale sobie zrobię. Z wełenki na drutach.

środa, 21 listopada 2012

O Cladonii w moich barwach oraz portfelu co się pojawił niespodzianie :)

Lecimy dzisiaj ogladać bioderka Faustynowe, więc tuż przed wyruszeniem wrzucam Cladonię, która zeszła z drutów przedwczoraj. Dwa kolory malabrigo sock: eggplant oraz hmmm... zapomniałam a nie mam czasu sprawdzać, w każdym razie ten sam co z dziecięcego sweterka zrobionego z wersji rios. Druty 3,5 mm, cztery wieczory i kilka ksiażeczek dziergania :)


Powstał też jeden portfel, w czasie ukradzionym desce do prasowania :)

niedziela, 18 listopada 2012

O tym, co powstało z farbowanej wełny

Pamiętacie moją farbowaną kilka tygodni temu wełnę? Dość szybko wskoczyła mi na druty i powstał z niej pierwszy od wielu lat sweter dla mnie. Robiony bezszwowo, całkiem na oko, wyszedł nieco derkowaty w kształcie, ale niewątpliwie ciepły i nadający się do noszenia dziecka w chuście; długie poły można zarzucić na plecy uwiązanego malucha. Aż żałuję, że zrobiłam go dopiero teraz bo też byłby idealny na ciążę :)
Miłej niedzieli życzę :)

sobota, 17 listopada 2012

Poppy x 3

Nieśmiertelna poppy wykonana w trzech rozmiarach; czapek w domu mamy zatrzęsienie, niekoniecznie dobranych do kurtek, szalików etc. W tym roku w kocu się zabrałam za własna rodzinę - na pierwszy ogie poszły dziewczynki - każda z nich otrzymała swoj czapkę - wszystkie poppy i wszystkie z polałaczenia mojej farbowanej na turkusowo wełny (nieudanie farbowanej :) oraz fabel Dropsa. Ponieważ w obu przechodz barwy w podobnych odcieniach całość dała efekt, który mi osobiście się podoba. Do tego Anielka i Jadzia otrzymały krótkie golfy - kominy na szyje.

Po czym się okazało, że noszone będa tylko dwie czapki - te większe. Faustynowa okazała się zbyt mała. Więc zrobiłam całkiem inna - ale jej tutaj nie mam jeszcze uwiecznionej. W ogóle, to kłopot z tymi zdjęciami bo na dwór aparat jest nieporęczny do noszenia wraz z dzieckiem w chuście, torba etc. i jakoś tak okazji brak. Stad te liche zdjęcia domowe, które w ogóle nie miały trafić na bloggera. Ale, ponieważ nie wiem, kiedy będę miała inne, chwalę się tym,co mam :)




wtorek, 13 listopada 2012

o rękawiczkach do kompletu

Telegraficzny skrót jest tym, co mi ostatnio wychodzi najlepiej. W tym wypadku - fotograficzny :)
Dla zainteresowanych - infekcja nam się ostała w połowie - tzn. jedna jest niemal całkiem zdrowa i chodzi już na lekcje, druga kaszlaca siedzi w domu nadal (a do towarzystwa także ja i Faustyna bo nie da się pójść na spacer zostawiajac w domu trzylatkę) Ale dzisiaj się chyba nieco złamiemy okutujac choruszka grubo i chyba się nieco przewietrzymy bo już świr ogarnia od niewyściubiania nosa z domu. Ja przynajmniej raz w tygodniu się przebiegam po lesie z kijkami, natomiast Jadzik biedny i Tysia nie wdychały tlenu podwórkowego od tak długiego czasu...
...
Powstały rękawiczki do czapki bezwymiarowej:


A jutro minie siedem lat od przyjścia na nasz świat Anielki... gitara wymarzona już czeka :)))

środa, 7 listopada 2012

Czapka o czarodziejskich właściwościach, grzejca wełna i chroniczny brak czasu

właściwie to ostatnia część tytułu mogłaby być zapewne podpisana przez każdego niemal tutaj zagladajacego. U mnie ostatnio przybrało to jednak maksymalny rozmiar bo nawet przestałam zagladać do Was. O moim własnym blogu nie mówiac... Mała infekcja, niby nic poważnego, ale uziemiła obie dziewczynki (te, które moga biegać) w domu. Tysia, u której miesic walczymy z paskudnymi pleśniawkami w buzi co wpływa na nia denerwujco, przeszkadza spać co z kolei zabiera mi czas na starsze dzieci. Gotować, prać, sprztać przecież trzeba... Nie jest to sytuacja STRASZNA, lecz nieco uciażliwa - chciałabym nieco więcej uwagi móc poświęcić rozmaitym kwestiom.
Szczęściem robienie na drutach nadal jest czynnościa, która daje się pogodzić z innymi symultanicznie :) I tak powstały kolejne części kompletów dla mamy i córki:



Kolejna czapka - uszatka, tym razem z Alpaki Dropsa - z magicznymi właściwościami - pasowania na głowę siedmio - i trzylatki.
Moje dziewczyny, wszystkie trzy, otrzymały na zimę nowe czapki, ale nie mam kiedy im zrobić w nich zdjęcia :)

czwartek, 25 października 2012

powrót do przeszłości: gail

Ponownie wraca stary motyw :)
Bez zbędnych słów bo pora kolacyjna - oto gail (która to już...?) z upolowanej kiedyś na Allegro 100% wełny:

sobota, 13 października 2012

o farbowaniu wełny i leniwej sobocie

Spędzam sobotę z dwiema najmłodszymi dziewczynkami. Teoretycznie bezrobotnie - tak sobie założyłam. W praktyce - mam już uprane i rozwieszone dwie pralki, trzecia właśnie chodzi (nadprogramowa odzież obu mych towarzyszek, która spotkały wypadki tego samego rodzaju plus dodatkowo wrzucona pościel Faustki, wymagająca uprania z powodu zużycia), dwie zmywarki, upieczone ciasto marchewkowe, umyte podłogi (oportunizm blednie gdy nogi w jednym miejscu kleją się w przedpokoju a i w kuchni tak jakoś nie ma gdzie bezpiecznie stanąć - a jak się już nabierze wody do wiadra to szkoda, by się zmarnowała). Poza tym przecież nie zostawię dzieci głodnych, brudnych i nie ubranych. Nie da się żyć bezrobotnie.
Zrealizowałam też coś dla siebie. Kupiłam na Allegro 0.86 kg wełny - miękkiej, w kremowym kolorze. Zapragnęłam ufarbować ją na sweterki dla dziewczynek - podpatrzyłam kształt u CU@5 . A mam - niemal jak Picasso okres, no może nie błękitny, ale zdecydowanie związany z odcieniami niebieskiego. Wszelakimi. Zebrałam się dzisiaj podczas spania Tynki. Jak zwykle odbywało się uto u mnie karkołomnie i na żywioł - rozpostarłam na wyspie w kuchni 4 odcinki folii aluminiowej (nie mogłam skorzystać z tacy, bo postanowiłam nierozsądnie polecieć od razu z całą ilością wełny), rozpostarłam przewinięte na blat od stołu buchty wełny (motowidła jeszcze jakoś nie posiadam) no i zaczęłam produkcję. W 1,5 litrowej butelce po mineralnej rozpuściłam połowę posiadanego barwnika turkusowego (motylka) - wiedziałam, że mi go na całość nie starczy, ale wierzyłam, że COŚ wyjdzie). Miałam też za mało octu, dodam tylko, więc całą impreza przebiegała pod dużym znakiem zapytania, ale dzięki temu miałam pewien dreszczyk emocji. Potem do resztki turkusu dolałam nieco octu, wody i , tym razem, barwnika niebieskiego. Ocet tym razem zastąpiłam lidlowskim płynem z octem :) Polałam szczodrze na resztę wełny. Zostało mi nieco białych placków. Więc pomyślałam, że całość nieco ożywię. Zaczęła się wybudzać Tynka. Więc na szybko, w resztce butelki po lidlowym plynie rozpuściłam nieco żółci. Cytrynowej, której nie lubię więc wzbogaciłam ją pomarańczą. Na oko, bo to butelka nieprzezroczysta. Oceniałam widoczny w szyjce kolor piany :) I chlusnęłam. Potem nieco podsypałam proszkiem barwnika granatowego. Trochę tu, trochę tam. Potem wrzuciłam do gara i, oczywiście, po drodze popękała mi folia. Więc, chlapiąc po całej kuchni zawinęłam całość nie oddzielając barwników od siebie - nie było jak. Do gara. I do dzieci :) Poszłam na spacer z towarzystwem (plus Burek) by kupić ocet, którego obecność podczas płukania dawała mi nadzieję, że może coś się z tych kolorów zachowa.
I - uwaga - wełna w ogóle nie straciła barw. NIC.
Zdjęcia mam paskudne, bo o ile teraz mam czas wolny zagwarantowany przez sen jednej oraz Baranka Shauna oczarowującego drugą, o tyle z aparatem skakałam po werandzie pomiędzy jedną czynnością a drugą. Ale pogląd mniej - więcej mogę dać:

czwartek, 11 października 2012

zatrzymane chwile i inne

Obróbka zdjęć, wrzucenie ich do netu, poprzerzucanie stron itd zajmuje tak wiele czasu, że jak już dojdzie do zrobienia wpisu na bloggerze jestem pełna wyrzutów sumienia. Albo budzi mi się dziecko. Albo zaczyna mnie molestować o bajkę. Albo zaczyna wołać pralka lub zmywarka domagając się rozpakowania. Ale wyrzuty sumienia są najsilniejsze. O ten czas, który mógłby zostać spożytkowany na coś innego, bardziej pożytecznego i budującego relacje rodzinne. I wtedy tracę pomysł na to, co chciałam napisać. Bo umysł krąży już wokół innych kwestii, wydających się zdecydowanie bardziej priorytetowymi.
Dni mijają karkołomnie nieco - w ciągu ostatnich dni poranek trzykrotnie odbywa się z akompaniamentem pralki wypełnionej Jadziową pościelą - nocami uwalnia się stres...? Czynności tuż po wstaniu to nałożenie na siebie szlafroka i wypicie z mężem kawy ok. 6.30 - jeśli mamy szczęście udaje się tę okazję odbyć we dwójkę. Zazwyczaj jednak już wtedy któreś z dzieci kończy swój nocny spoczynek - celuje w tym Wigi, która nad ranem śpi jak królik - minusem jest tutaj fakt, że o tej porze zazwyczaj wstaje mocno zła. Na wszystko. Potem zostaję sama z czwórką - pobudka do szkoły, jak się uda (tak jest zazwyczaj), Tynka jeszcze śpi (albo: już śpi). Oni się ubierają, ja szykuję kanapki na przerwy, śniadanie do zjedzenia przed wyruszeniem. W końcu, zazwyczaj tuż przed tym, zanim stracę cierpliwość z powodu opieszałości w zbieraniu się - Krzyś i Anielka wychodzą do szkoły. Potem ubieranie, ścielenie łóżek, oporządzanie Tysiola - pielucha, ubranie, podanie wszystkich zalecanych witamin, czyszczenie kilkakrotne w ciągu dnia buzi z parszywymi aftami, które nie dają się do końca zlikwidować, pranie, odkurzanie po zwierzakach, które gubią sierść jakby postradały rozum, czytanie, gotowanie... jak w tym kociokwiku wypadnie nam coś ekstra - np. wizyta w poradni preluksacyjnej, konieczność przymiarki fartucha do pracy do zrealizowania w ciągu 5 dni, wizyta moja u lekarza, szczepienie bądź cokolwiek, czego nie da się odwlec w czasie - to wszystko staje na głowie. Trzeba dokonać organizacji godnej napadu na bank, zsynchronizowanej w czasie i miejscu, poumawiać opiekę nad dziećmi w razie ewentualnego spóźnienia się nas z miasta do wiejskiej szkoły... ogólnie myślę, że po skończeniu urlopu macierzyńskiego mogłabym organizować od strony praktycznej kampanię wyborczą w USA.
A w międzyczasie usiłuję nadal uskrobać coś dla siebie - głównie wieczorami oraz podczas stania w korkach - zaczęły się potężne roboty drogowe na naszej dojazdówce do miasta.
Oto efekty:

sobota, 6 października 2012

When we dance

Dzisiaj muzycznie - słucham od wczoraj bez opamiętania najbardziej - jak dla mnie - romantycznej piosenki wszechczasów :)

środa, 3 października 2012

Cyganeria

Zainspirowana chustą obejrzaną na blogu Kolorowy świat włóczek i mulin postanowiłam spożytkować jedną z licznych wełen schowanych w przepaści mego kufra. Padło na wełnę nabytą kiedyś na Allegro, nieco tweedową w fakturze, czarną z kolorowymi skrawkami. Robiło mi się ją dobrze, do pewnego momentu całkiem bezmyślnie, w związku z czym przerobiłyśmy jednocześnie z Jadzią całkiem spory dział literatury dziecięcej :)
Wyszła taka:

Chusta wyszła ogromna, około metr na dwa metry, jest więc w co się owinąć w coraz chłodniejsze wieczory...