środa, 24 kwietnia 2013

Zbiorczo

Sporo się ostatnio działo. Apogeum infekcyjne przedłużającego się przejścia zimy w wiosnę miało miejsce podczas zapalenia płuc u Faustyny. Rozpoczęcie miesięcznej rehabilitacji dwojga najstarszych dzieci. Nagła wiosna i wynikająca niej konieczność dwudniowego nadrobienia miesięcznych zaległości w ogrodzie. Okres wyjazdów muzycznych męża. Moje bieganie :)))). W tym czasie powstało u mnie kilka nowych rzeczy. Niestety, w pewnej chwili zorientowałam się, że moje konto nie istnieje - ww/g googla mam mniej niż 13 lat co nie uprawnia mnie do korzystania z konta. W związku z czym, póki nie udowodnię go (ujawniając moje dane osobowe nie wiadomo do końca komu) konto zostaje zawieszone. A po miesiącu zlikwidowane całkiem. Grrrr. Dzisiaj udało mi się w końcu zakończyć akcję odzyskiwania. Ale mogłoby się to zakończyć niespodziewanym zniknięciem. Miałam zresztą takie myśli, czy to aby nie jest taki dyskretny znak, że może nie warto już walczyć... bywa tutaj tylko od wielkiego dzwonu, raczej pokazuję niż piszę i ogólnie jakoś mało blogerski czas mam ostatnio. Ale szkoda mi się zrobiło zdjęć oraz pamiątkowych - tych z zatrzymanych chwil.

Ponieważ JAdzia wzywa do książki, skrócę pisanie (znowu!!!)

1. Kołderka dla Łucji - córki Przyjaciół, która została niedawno włączona do społeczności Kościoła :) (zdjęcia lipne, bo robione podczas infekcji dziecięcej i nie miałam głowy do rozwieszania jej w dobrym świetle)










2. Długi i czasochłonny szal z dropsowej Lace. Prosty, zakończony bordiurą z dew drops shawl. Podoba mi się jego prostota.











3. Tęczowa gail z estońskiej kauni. Nie pierwsza, jednak zawsze inaczej układają się kolory :)










No cóż. Teraz idziemy zgłębiać losy niejakiej Pippi :)
Ach. I muszę koniecznie napisać o bieganiu - do tego roku uważałam, że to sport dla szaleńców. Dopóki nie znalazłam rozpiski oraz nie poczułam przypływu endorfin następującego po wskutek biegu. I dopóki nie straciłam, tak mimochodem :) kilku kg :))))