czwartek, 20 czerwca 2013

rankiem...

Jest ranek cudowny czas,kiedy starsze dzieci już są w szkole a młodsze jeszcze nie wstały - zaraz się zacznie codzienny galimatias. Ale, zanim nastąpi prolog, zdążę - być może wrzucić zdjęcia - przepraszam za powtórkę tematyczną - kolejną gail tęczową, tym razem uwiecznioną przy użyciu cudownej zabawki - pożyczonego obiektywu :)





Lecę wywiesić pranie życząc Wam miłego czwartku - oba razem z piątkiem szybko minął :)

wtorek, 18 czerwca 2013

Mogę już pokazać...

... szal, który wydziergałam dla mojej Mamy na urodziny :)




Wzór - ostrich plum, włóczka - drops delight.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Nie ma to jak sweter na lato :)

Jakiś czas temu kupiłam na Allegro prutą wełnę. Urzekł mnie kolor - czysty chaber, żywy i - jak się dopiero po fakcie dowiedziałam - bardzo w tym sezonie na czasie :)
Udzierg zajął mi masę czasu ponieważ robiłam na cienkich drutach i całkowicie z głowy. Bezszwowo, od góry - czyli tak, jak zwykle.
Przymierzając się do zrobienia zdjęć swetrowi zrobionemu całkowicie dla mnie zajęło mi niemal miesiąc. I nie doszło do skutku :) Albo byłam w domu sama albo o zdjęciach zapominałam. Aż w końcu się zawzięłam, wyciągnęłam z kąta Lolę i ją odziałam. Feler tej sytuacji polega na tym, że Lola ma rozmiar 36. A sweter 40 :) I wisi tam, gdzie wisieć nie powinien. Na Loli mi się nie podoba zbytnio, na mnie - podoba mi się bardzo. Ale to już musicie sobie wyobrazić.
Oto Lola w Chaberku:



Poniżej powinny być widoczne odejmowanie oczek na talię - i tutaj mam zasadniczy mankament - odjęłam je zbyt nisko :)





Detal - koleżanka z pracy wiedząc o moich zapędach kupiła mi kiedyś za kilka złotych sweter całkiem do wyrzucenia, ale za to z cudnymi zapinkami - nie ma to jak dobra koleżanka :)



A ja dalej robię swetry - tym razem ma być w kształcie wcześniej już kiedyś pokazywanej erki - robiony z merynosowej wełny Cashmira batik design. Na razie tkwię ciągle jeszcze w korpusie - ale to jest dobra robótka, zwłaszcza pod lekturę :)





No i uszyłam jeszcze jedne legginsy - tym razem, zamiast gumek wstawiłam pasek z elastycznej bawełny. Efekt, fajne, wygodne, nieuciskające gacie powstałe z dwóch par koszulek, które inaczej wylądowałyby w koszu lub w szmatach. A tak jeszcze cieszą :)





A oto, skąd pochodziła koszulka granatowa :)



Jakość zdjęć beznadziejna, ale Jadzia nie jest typem statycznej modelki :)

wtorek, 4 czerwca 2013

Niemal jak u Ravela :)

Na początek - pszczele przygody jeszcze nie są zakończone całkowicie - część roju, która nie została złapana od razu jeszcze się błąka okupując pudełka (dwa) zawierające woskowy plaster. Miał je on zwabić do środka by je można było tam zamknąć i zawieźć do reszty, ale one coś całkiem nie chcą się schować. Na razie trwamy w oczekiwaniu.

Tym razem jednak przeważająca część wpisu będzie dotyczyła twórczości. Tym razem temat:
bolerka
Poczyniłam dwie sztuki i bardzo jestem z nich zadowolona - tzn z tego, jak się je dzierga - wyjątkowo miły udzierg, zwłaszcza tam, gdzie nie robiłam długich rękawów (jakoś nie mam nabożeństwa do tej części stroju) Pierwsze powstało dla Anielki jako element grzewczy do sukienki na procesję.Sesję jednak zrobiłam na Jadzi, która baaaardzo tego pragnęła :) Tyle, że utrzymanie Jadzi w bezruchu jest czynnością porównywalną w skutkach do zawracania kijem Wisły...









Zestawienie z drugim - malutkim zrovionym z baby merino dropsa - resztki kłębka, jaką miałam z domu:









a na końcu - nie mogłam się powstrzymać - struś pędziwiatr :)

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Przyroda live

Ostatnie dni owocowały nam w wydarzenia o charakterze ekstraordynaryjno - przyrodniczym. Pierwsze trafiło nam się akurat w sam Dzień Dziecka. Rano, podczas planowania wycieczki rowerowej, Krzyś poszukując szlauchu do umycia swego jednosuwa znalazł pod domem sikorcze pisklę. Małe, nie do końca opierzone. Traf chciał, że syn miał akurat na dłoniach lateksowe rękawiczki (wszak babrać się przy pojeździe gołymi rękami nie będzie), zawołał przytomnie ojca i wspólnie uradzili, że biorąc go w rękawiczkach może nie obdarzą ptaka ludzkim zapachem - spróbują go odłożyć do gniazda. Oczywiście, jak to bywa, znajdowało się ono przy najwyższym punkcie kalenicy. Cóż robić. Wspiął się mąż na dach, odkręcił dachówkę, odnalazł gniazdo, włożył małego, pojechaliśmy na wycieczkę.
Po naszym powrocie w tym samym miejscu leżały trzy pisklaki. W tym jeden nieżywy.
Co się robi z takimi małymi ptaszkami?!
Jeden w dodatku miał otwarte złamanie nóżki.
Oba głodne okrutnie.
Przypomnieliśmy sobie z dziećmi, że byli w tym roku szkolnym na wycieczce szkolnej w fundacji "Albatros", w której leczy się dzikie ptaki. Ale czy leczą takie małe sikorki?
Umęczeni byliśmy mocno, zrobiliśmy wcześniej 15 km rowerami przez las, pora była dość późna (ok. 19), do Bukwałdu, gdzie mieści się fundacja całkiem spory kawałek drogi a telefonu tam nikt nie odbierał. A te małe piszczą. Zapakowałam do samochodu: czworo dzieci oraz dwie sikorki, zostawiłam męża z naprawianiem bramy oraz wyruszyliśmy w podróż w nieznane (ponieważ nie dałam rady uruchomić GPSa w nowej komórce a droga w części wiodła przez pola czułam się mocno niepewnie). Ale: dojechaliśmy nie błądząc ani razu.
Fundacja, widać, mało zasobna. Położona w piękny miejscu, bardzo na uboczu, na terenach, których należałoby się spodziewać w górach - miejscami równaliśmy się z wierzchołkami drzew. Drewniana chata, wychodzi pan i pani, spodziewam się rzucenia okiem na ptaki, jakiegoś zdawkowego "dobrze, proszę je zostawić, zajmiemy się nimi, tak, tak".
I zaskoczenie. Dwie głowy nurkują w pudle. Pani wyciąga oba ptaki, ogląda, od razu przestaję być ważna. I pada najbardziej zdumiewające, w tych okolicznościach (te góry, chata, wałęsające się przyjazne psy, powyciągane swetry) polecenie: "szykujcie inkubatory!" A mnie niemal opadła szczęka. Po czym opadła mi raz jeszcze gdy usłyszałam, że sikorka z połamaną nogą będzie operowana. I tylko pani się martwiła, czy przeżyje znieczulenie. Dzieciaki mało zeza rozbieżnego nie dostały chłonąc wszystko wokół. Obejrzeliśmy bociany, pustułki, bociany, jastrzębie, bociany, bociany, bociany, kulawe, jednonogie, ze zwisającymi skrzydłami, całkiem wydające się zdrowe, zaniepokojone, wyluzowane, brudne, czyste... Wydawało się, że są tam niemal same bociany w ilościach, które przyprawiłyby mieszkańca Europy zachodniej o atak serca. mieszkając na wsi i niejednokrotnie w życiu widząc bocianie zloty nigdy w życiu nie widziałam ich w takim zagęszczeniu.
Nie wykonałam żadnych zdjęć i żałuję tego bardzo. Ale możecie sobie pooglądać stronę Fundacji: [klik]



Ale to nie koniec :)
Dzisiaj przyleciał do nas rój pszczół. Kiedyś przeleciał jeden obok naszego domu, w zasadzie muskając jego ściany. Dzisiaj był nieco dalej, ale za to się zadomowił na krótko.

Wrzucę zdjęcie poglądowe, aczkolwiek nie trudno na nim zobaczyć to, co chcę pokazać :)
Rzecz w tym, że między tymi trzema sosenkami na pierwszym planie, oraz, głównie na prawo od nich widać takie mnóstwo jasnobrązowych ciapek. to właśnie zbliżający się rój. Osiadł na drzewku środkowym:



Tworząc takie coś (myślałyśmy z bratową, że to jakiś pień, potem się okazało, że pszczoły usiadły na gałęzi i przygięły ją do ziemi swoim ciężarem. Wygląda imponująco.



Mając zakodowane, że pszczoły są coraz bardziej zag4rożonym gatunkiem, ze giną, że nie musimy o nie dbać, bo bez nich byłoby z nami, ludźmi, krucho, oraz mając świadomość, że rój wiecznie siedział nie będzie tylko będzie nam latał, poszukiwałyśmy kogoś, kto by go sobie zabrał :) Trafiło na pana pszczelarza, który przyjechał i sprawił, że popołudnie naszych dzieci stało się w zasadzie bajkowe. Teraz już tylko fotorelacja, w części zdjęcia robił Krzyś:









ja cała w euforii - kwintesencja edukacji domowej nam się trafiła - nauka życiem sterowana - gdzie można dowiedzieć się więcej niż latając, wąchając, oglądając, uciekając (chwilami), pytając, słuchając i chłonąc na żywo?!