piątek, 28 stycznia 2011

podsumowanie

Rozpocznę od wczorajszego farbowania.
Preludium stanowi zdjęcie, które, jesli nie zmęczy Was już na samym początku oglądania, będzie oznaką, że przebrniecie i przez resztę - bo zdjęć dzisiaj dużo. A to najtrudniejsze :)
Oto brunatny merynos poddany działaniu turkusu - jak pisałam, barwnik jest widoczny na jaśniejszych nitkach a ich jak na lekarstwo :) Więc proszę się doszukiwać - na większych zdjęciach widać.



CZerwony pomarańcz :)
Mnie się podoba. Stanowi antidotum na widoki za oknem.
Chociaż - nie antidotum. Uzupełnienie - mnie się widoki za oknem podobają.






Z cyklu: co mam na drutach. Chustę mam pasiastą, więc bezdziurkową :)


Torba niemal zakończona. pozostał mi tylko pasek, którego nie miałam jeszcze kiedy uszyć. Ale - ponieważ nie mogłam się doczekać, by ją pokazać, pożyczyłam pasek od innej - zbyt długi. Wrzucę całość jak dorobię pasek. Teraz elementy - nitek też nie miałam czasu poobcinać. :)











Wracając do tematu wczorajszego wpisu - Krzyś dzisiaj usmażył nam placki na obiad - ja zrobiłam ciasto, po czym zostałam wyproszona z kuchni :) Aaaaale mi było dobrze! :)

czwartek, 27 stycznia 2011

momenty

Są takie chwile, które chciałabym wyryć sobie w głowie. Odczucia zmysłów, kąt padania światła, głosy, moje emocje z nimi związane... Jest ich tyle, że obwaiam się, że nie ocalę nawet cząstki z nich. Zapisując je, ubierając w słowa, łudzę się, że zapobiebnę demencji. Że czytając, po latach pewne zdania obudzę w sobie te chwile. Obym się nie łudziła...

Zapłakana, zasmarkana Wigi, nie dająca się dotknąć, rzucająca się w rozpaczy na ziemię, gryząca i kopiąca. Powód - kompletnie nie dający się zdefiniować. Akcja występuje kilka razy dziennie. Pytanie: "chcesz zjeść... / wypić..." zmienia sytuację radykalnie. Mała wstaje dziarsko, otrzepuje się po udach, cofa lekko głowę opuszczając brodę jak indyk i radośnie rzuca: "tiaa" - spółgłoska na końcu jest niezdefiniowana. Czasami jest to "k", czasami "m" a czasami wcale jej nie ma. "Tia" jest już radosne, poparte licznymi kiwaniami głowy, czasem podskakiwaniem i donośnym śmiechem. Kocha jeść to nasze dziewczątko. Powstrzymuję się wtedy od przytulenia tego małego śmiesznego, chumorzastego człowieczka - wszak muszę mu szybko dać jeść...


Z bardziej prozaicznych elementów życia - farbowałam dzisiaj wełnę. TE MOJE PIERWSZE UKRĘCONE KŁĘBKI. Wrzuciłam je w pomarańcz, ale, ponieważ wydał mi się mgły, dorzuciłam nieco czerwieni:



oto migawka czerwieni podczas mieszania w słoiku

A oto zapiekanka apetyczna inaczej :)

Ufarbowałam też ciemnego merynosa - na razie surową wełnę tylko wypraną. Kolor przechodzący od czerni do brunatności potraktowałam turkusem. Wyszła ciemna masa. Ale - były tam białe pojedyncze nitki, które złapały czysty kolor. CZarna masa po wyschnięciu może okazać się piękna...

W czasie gdy mama zajęta była jakimiś naczyniami i kuchenką mikrofalową, miss Jadzia poczuła się rozczarowana dostępnymi zabawkami i sięgnęła do samozwaczo adoptowanej szuflady w kuchni. I znalazła - o zgrozo - zabłąkany wśród foremek do ciasta, wałków dziecięcych, wycinarek do pierogów, marker. Czego - dodam - zajęta kolorami mama nie zauważyła...



Na koniec - żeby Was nie przyprawić o ciężki stres - ku mojej ogromnej - doprawdy ogromnej uldze, okazało się, że był to marker do tablic - ścieralny... uuuffffff
:)
To w sumie też był moment :)

środa, 26 stycznia 2011

dziewczyny, szykujcie się... :)))

Tekst, oczywiście odnosi się do młodszej części żeńskiej populacji.
Syna dzisiaj zachwalać będę:)
Okres feryjny u nas trwa, dzieci starsze z zapałem biorą udział w półzimowsku wiejskim, przedpołudnia spędzam więc jedynie z Jadzią (która starcza za całą trójkę razem wziętą). Zasadniczo - bo dzisiaj Krzyś odmówił pójścia na zajęcia. Miało być filcowanie, które zostało przez niego zakwalifikowane jako zajęcie babskie.
Został więc z nami w domu. I:
- uprasował połowę prania (wczoraj Marcin przywiózł generator pary, który od razu stał się obiektem westchnień młodego majsterkowicza, więc w sumie prasowanie nie powinno nikogo dziwić. )
- poukładał swoje uprasowane rzeczy w szafie (absolutna nowość)

Dodawszy do tego zamiłowanie do prac kuchennych można przymknąć oko na pewną awresję do utrzymywania porządku, którą prezentuje. A więc, dziewczyny - szykujcie się :)

Rozwiązał też krzyżówkę żeby wygrać pieniądze na wakacje :) - rozwiązanie wysyła z mojej komórki:


A u dołu Wigi - wyrośnięta, kłócąca się zawzięcie o wszystko, naśladująca starsze rodzeństwo - na tej fali - jako wyrośnięta odmówiła korzystania z dziecinnego krzesełka z upodobaniem podsiadając Anielkę:








W pakiecie do syna, jest - niebagatelna sprawa teściowa. I to szyjąca :) - oto panel do nowej torby




sobota, 22 stycznia 2011

pierwsze przędzenie

Kołowrotek posiadam w domu od długiego już czasu, wełnę - surówkę owczą jesienią jeszcze - oczyściłam i uprałam. Zastygłam z robotą dopiero na etapie gręplowania. Nie idzie mi ta robota, gręple mi przeszkadzają i raczej plączą runo niż je rozczesują - od razu dodam, że zakładam, że to
JA im bardziej przeszkadzam niż one mnie :) W każdym razie - po przepraniu ostatnim wełny (jeszzce mi się tłusto kleiła) nic już nie stało na przeszkodzie by zasiąść do kołowrotka. Tym bardziej, że - jak się dowiedziałam, za poprawne politycznie uznaje się również przędzenie bez gręplowania, jeśli wełna jest dość luźna. Więc moją uznałam samozwańczo za luźną.
W piątek pogłębiłam moje relacje z kołowrotkiem.
I pokochałam go.
Już wiem, jak go trzeba zakręcić, żeby nie spadł mi jeden ze sznurków napędowych (spadający notorycznie), potrafię nawet przez dłuższy czas kręcić w jedną stronę :))), wełna mi się w zasadzie nie rwie. I ten dźwięk... o matko, trzeszczenie kołowrotka jest kojące jak mruczenie kota. Jeśli ktoś lubi - ja lubię. Mój jest stary i trzeszczy cudownie.
Machina w każdym razie spełniła moje oczekiwania. Natomiast produkt, jaki powstał przy naszym udziale...
mam kłębuszek wełny. Z wielkiego kosza wełny powstała kulka przypominająca piłkę do tenisa. Nić wyszła mi... hmmmm.... artystyczna (podobno prządki najpierw marzą o tym, by prząść jak najcieńszą nić, a potem, gdy już tę umiejętnośćposiądą marzą, by udało im się wysnuć spod palców coś takiego, jak było na początku - ten ARTYSTYCZNY NIEŁAD :))) No więc moja spełniała w 100 % warunki. Miejscami można by nią było przyszyć skrzydła biedronce, by bez ostrzeżenia nagle zmieniać się w puchate bąble na nici którą, gdyby jej pozbawić środka, możnaby puszczać gaz z Rosji. Ale mnie się podoba - jestem nią zachwycona, tym bardziej im dosadniej przypominam sobie syf, jakim przedtem była :)


skręt nici to już całkiem inna sprawa - tutaj również pojawia się pewna rozbieżność - miejscami wychodził mi nieco większy od zamierzonego, co ilustrują dwa poniższe zdjęcia :)





poniedziałek, 17 stycznia 2011

dzieje się, dzieje...

... a nawet szyje...
skończyłam zapowiadaną wcześniej torbę, któej część zewnętrzną robiłam na drutach. Wzór naocznie ściągnęłam z oglądanej wcześniej (obecnie już kupionej) jednej z książek druciarskich nabytych ostatnio. Torba dla miłośniczek drzew oliwnych ma nawet wnętrze zgrane z tematyką - podszewka w oliwki :)
Pierwszy raz wzięłam się za kieszeńwewnętrzną zamykaną na zamek. Pasek od tej torby - rzecz, która mi się najbardziej podoba - pochodzi ze sklepu, w którym zapłaciłam za niego 2 zł - ująłmnie kolorem :)









Udział się również zamówiony komin z zielonej himalayi. a dzisiaj doszła do mnie przesyłka z nowymi zamówionymi włóczkami... mmm... :)




niedziela, 16 stycznia 2011

preludium sukienki

Brak słońca nie sprzyja robieniu zdjęć... Zakochałam się ostatnio w tym projekcie z Ravelry. Jednocześnie zauważyłam, że mało coś robię na nasz własny, rodzinny użytek. W związku z tym sukienki od razu wyobraziłam sobie na obu dziewczynkach. Pierwsza sztuka, prototypowa, robiona była z malutkiej ilości włóczki, obliczona więc była - na oko - na Jadzię. Moje "na oko" musiało być wielce precyzyjne, skoro bolerkowa góra idealnie wchodzi na Anielkę... :) Początkowa faza wygląda, jak poniżej, mam nadzieję, że tym razem nie skończę jej w okolicach czerwca, bo na ten miesiąc zaplanowałam sobie mieć już gotowe dwie - białe - na sypanie kwiatków...





jeszcze raz odpowiem na pytania z ostatniego wpisu - kredki, którymi posłużyłam się przy rysowaniu poduszki, to są tzw kredki do rysowania na tkaninach, utrwalane za pomocą gorącego żelazka - fajna sprawa przy dzieciach :)

sobota, 15 stycznia 2011

jejmość poducha :)

Jakiś czas temu - mam mgliste wrażenie, że dość dawno - pokazywałam przepikowaną w części poszewkę na Anielkową poduszkę. Cały urok przedsięwzięcia polegał na tym, że córka ma uczestniczyła czynnie w procesie tworzenia. Otrzymała mianowicie kawałek płótna białego, kredki termoutwardzalne i narysowała obrazek na środkowy panek patchworku poduszkowego.
Obrazek prościutki, kolory podstawowe, całość obrałam w kolorystycznie dobrane ramki, przepikowałam z podwójną ociepliną. I wreszcie wczorajszej nocy - doszyłam jej plecy :)

Po czym podłożyłam jej to do łóżka :)

to zdjęcie zrobiłam ju ż w dzień, Anielka nie sypia w opasce, proszę się nie martwić :)










Podobnie jak w portfelach,, żadna z tkanin nie jest fabrycznie nowa :)