wtorek, 27 kwietnia 2010

anieliście

Oto zamówiona kosmeTYCIUNIA z motywem anielskim. Aniol cięty a vista z ręki, więc krzywizn nieco się nabawil. Jako że nadal oczekuję dostawy stopki do haftowania, pikowania i - uwaga - cerowania, nie moglam w pelni wykorzystać mej ulubionej metody aplikacji z konturem :)
Ale: otóż i ona:


czwartek, 22 kwietnia 2010

foty w akcji

obiecane byly. Gumka nabyta i wciągnięta. Pogody tylko do zdjęć brak - caly dzień na zmianę padal deszcz i grad. W przerwach wychodzilo bledziutkie slońce. Więc i tak lampą posilkować się musialam.


Wespól z Anielką - modelką slę usciski do Ciotki Rzodkiewkowej, Porządkiem Kuchennym Inspirującej. Myslimy, tęsknimy, dni do spotkania liczymy :)

środa, 21 kwietnia 2010

Legginsy

Wlasnie wstalam od maszyny. Puchnąc tu i ówdzie. Z dumy :)
Jako że uszylam Anielce drugą w moim życiu sztukę odzieży. Ba, nawet dwie sztuki. Otóż dokonalam transpozycji - że tak się wyrażę - starych koszulek mojej mamy (z okresu cięcia ich na paski w celu robienia z nich dywaników oraz innych użytecznych przedmiotów pozostal mi caly kosz). LEgginsy Anielka uwielbia, a że jako iscie wiejskie dziecko z podwórka wraca zawsze niczym prosię, sztuk odzieży potrzeba nam licznej. A najlepiej - zdaniem Anielki - takiej, z której latwo się rozdziać by latać boso. W dodatku znalazlam koszulki: różową i fioletową, więc kolory nabożny podziw wzbudzily :)Zdjęcia są okropne, wiem, ale, mimo późnej pory nie moglam się oprzeć, by się nie pochwalić, przecież :) Jutro postaram się cyknąć foty w locie, bo - wstyd przyznać - gumka majtkowa mi w domu zaginęla bez wiesci i czekam aż mi mój rodzic rano dowiezie, bym mogla ją do portek wciągnąć. By potem na siebie majty wciągnęla Anielka.




No i tylko dodam, że my dzisiaj z Krzysiem poradnię P-P zaliczylimy w celu kontynuacji edukacji domowej. Ale to już opiszę u dzieciaków. Dla TEGO bloga istotny jest fakt, że mialam 4 godziny - oczekując pod drzwiami - na chustę fioletową (Monikową :) oraz na zglębianie nowej serii mrocznych szwedzkich kryminalów (uwielbiam szwedzkie kryminaly) Stiega Larssona. Podobno okropnie popularny, ale ja w tej kwestii daleko za murzynami po macierzyńskim moim...

poniedziałek, 19 kwietnia 2010

żeby nie było

Chyba przestaję darzyć bloggera uczuciami z gatunku tych pozytywnych. Jakies dziwactwa mnie się tu wkradają, skróty uniemożliwiające używanie niektórych polskich liter, zdjęcia wklejają się jako kody... o co chodzi...?!
A chcialam wrzucić nową chustę - tę najcieńszą - przez tę zwiewnoć zresztą robilo mi się ją najdlużej ze wszystkich dotychczasowych :) Dla kontrastu dodalam ujęcie z dwiema, skończonymi równoczenie chustami z Himalayi, która wydawala mi się dotąd najdelikatniejszą z wlóczek... nic bardziej mylnego, jak się okazalo. :




Cóż poza tym;
Dzisiaj udalo mi się wkopać trzydziestą sadzonkę lawendy (przypominam, że mam ich w sumie 60 :) - walka z trawnikiem, agrowlókniną, ziemią, lopatą i samą lawendą (to ostatnie to jak deser po szarpaniu się z darnią) jest doskonalym lekarstwem na rozmaite przypadlosci duchowe :) - na nic już potem nie ma sily ino na ciągnięcie za sobą po ziemi rąk, które nagle się taaaakie dlugasne zrobily... Rosnie więc moje poletko, rozmaitymi tęsknotami okraszone... Ale już niedlugo zacznie kwitnąć, motyli tysiące ją obsiądą... jeszcze tylko kilka tygodni...

niedziela, 18 kwietnia 2010

środa, 14 kwietnia 2010

smutek

3 symfonia Henryka Mikołaja Góreckiego towarzyszyła mi niemal cały okres moich studiów. I znowu do mnie wróciła... Tyle, że wtedy urzekala mnie pięknem, teraz - smutkiem...

piątek, 9 kwietnia 2010

częstotliwość szaleńcza

Dawno już tak nie było, bym zamieszczała wpisy codziennie. Sama nad tym zjawiskiem w podziwie zastygam, niemniej piszę nadal...
Zostałam poproszona o uszycie makatki - okna na oddział onkologiczny Szpitala Dziecięcego, w którym pracuję. Ma na niej być widok z rzeczonego okna, dodatkowo wzbogacony o doniczkę z kwiatkiem na planie pierwszym - jakoś efekt trójwymiarowości wprowadzić trzeba :). Pierwotnie założyłam, że za pracę zabiorę się za jakiś tydzień, jak się wygrzebię z różnorakich zobowiązań. I... jak to bywa w życiu, całkiem odwrotnie się jakoś stało. Ułożywszy wieczorem wczorajszym dzieci do spania nagle poczułam nieodpartą potrzebę udania się po materiały na górę :). Ani się obejrzałam, a maszyna stała rozłożona, materiały po podłodze się walały, nitki fruwały... Jakoś tak... samo...? W pewnym momencie spojrzałam mimochodem na zegar i zdrętwiałam: 0.20 było. A tu na 6 rano budzik wstawiony, do pracy trzeba :( - więc do sprzątania na złamanie karku, wszak rano tata mój do dzieci przyjeżdża, jak go w totalnym bałaganie zostawić? A mnie się tak dobrze szyło, jak dawno, dawno się nie zdarzało...
Oto pierwociny makatki z lotu ptaka - jeszcze nie ma wszystkich elementów aplikacji
Nieco bliżej:

domek ma okna w kratkę, ale tego tutaj akurat nie widać :)


i pola, łany,

mój pierwszy ogólny zarys:

Z beczki całkiem innej: poczta nie zawiodła - dostarczyła zamówione przeze mnie samą prezenty od rodziny (tak mi dobrze :) - jestem szczęśliwą posiadaczką linijki do patchworków (chyba to właściwa nazwa?) wraz z uchwytem oraz stopki do marszczenia tkanin. Brakuje, niestety rzeczy, na której mi najbardziej zależało - agami wie, o co chodzi :) Zamówiłam, za jej namową zresztą, stopkę do pikowania i haftowania. Zamówiłam całość, wyczekiwałam jak dzieciuch po czym zadzwonił pan ze sklepu i poinformował mnie, że zamówiona przeze mnie stopka jest jednak niedostępna. Dostępna będzie pod koniec kwietnia. Przysłał mi więc pierwszą część zamówienia, ta najbardziej wyczekana dojedzie potem.
A oto i moje prezenty - pudełko od stopki umieściłam tyłem do przodu, bo ma rysunek ilustrujący, co ona właściwie robi z tkaniną:

oraz stopka w całej swej stopkowej krasie:

czwartek, 8 kwietnia 2010

całkiem co innego...

... miało być. Ale cóż ja mogę poradzić, skoro: poczta nie dotarła na czas, pokój dalej się robi (aktualnie Marcin na górze maluje drzwi) a mnie wyniosło dzisiaj do ogrodu...
Jest więc ogrodowo - jak zapewne u większości z nas :).
Na dobry początek chciałam podzielić się z rewelacyjnym - moim zdaniem - pomysłem, który dawno temu podpatrzyłam na JAKIMŚ (jakim?!) ogrodniczym blogu. Otóż jest to zbawienie dla spóźnialskich ogrodników - czyli dla mnie i całej reszty :) Proszę Państwa - przedstawiam mini szklarnio - jajcarnię :) - po przyjrzeniu się uważnemu można dopatrzyć się pochodzenia drugiego członu określenia.

Wysiewam w tym wszystko, co nie nadaje się do wrzucenia od razu w ziemię, bądź jest mi szybko potrzebne, bo zapomniałam wysiać tego wcześniej. Wystarczy kupić jajka w plastikowych opakowaniach, zużyć je a następnie użyć opakowanie :) Spełnia zasadnicze warunki: przepuszcza światło, daje ciepło (zamyka się wszakże) i dopływ powietrza (ma szczelinę przy zamknięciu). Na zdjęciu zawartością ziemi są pestki cukinii:
niżej, już wysadzone do doniczek pomidory (mankamentem jajkowych pojemników jest ich mała pojemność, ale po szybkim wykiełkowaniu można przesadzić roślinę do doniczek):

w tym roku nie sadzę ani nie sieję dużych pomidorów, do których jednak potrzeba namiotów (a aż tak zdesperowana nie jestem) poprzestaję na koktajlowych czerwonych i żółtych (te ostatnie to moje ulubione)
A nasza lawenda wybujała nam bardzo, wygląda obecnie tak:

Pierwsze dwa krzaczki (z 60!!!) trafiły już na nowe miejsce, ale praca to katorżnicza - muszę usuwać darń, wkopywać płotek i podkładać geowłókninę, by potem nie zamieszkać obok krzaczków w charakterze zawodowego opielacza :) Może do końca maja się wyrobię... Prace ogrodowe ( i wszelkie inne w zasadzie) idą tempem ślimaczym, gdyż Jagodyś, po moim powrocie z pracy zawisa na mnie w charakterze huby drzewnej i nie chce zejść. Na plecach jeszcze jej wiązać nie za bardzo mogę, bo nie siedzi zbyt pewnie, a uwiązana z przodu skutecznie uniemożliwia wszelkie zajęcia manualne :)

środa, 7 kwietnia 2010

kleju Magic odsłony trzy :)

Jakoś mi ostatnio niezbyt wychodzi integracja maszynowa - stoi moja Janomka, stoi i jakoś mi do niej nie po drodze :) Nadal łatwiej chwycić druty... Wczoraj zatem postanowiłam coś z tym fantem zrobić. I oto co poczyniłam:

Jako że Jagodynka jada zupy produkcji mojej własnej, jabłka mamy dobre z rynku, banany również, słoiczków niemowlęcych u nas raczej brakuje. Nabywamy je okazjonalnie, żeby urozmaicić dietę owocową - warzywa wszystkie mamy mrożone z własnego ogrodu (całą wielką zamrażarę w spiżarni pełną dyni, marchewek, pietruszek, szpinaku, bobu - to już akurat dla nas - starszych, wielkich bobowych amatorów - oraz innych akcesoriów warzywnych) Kilka słoiczków się znalazło, ponieważ zawierało w sobie nieco egzotyki - jagody (nasze pożarliśmy natychmiast po zebraniu i nie było mowy o mrożeniu czegokolwiek), winogrona i coś tam jeszcze.

W każdym razie zebrało mi się na pracę twórczą inaczej: zebrałam wszystkie dwa słoiczki, których nie zdążyłam wyrzucić (do sortownika, oczywiście :) i okleiłam je za pomocą kleju Magic oraz kawałków materiałów. Oraz tasiemek, bym zapomniała. Służą obecnie jako pojemniki na guziki. Do tego jeden słoik po Nutelli (mmmm, uwielbiam, niestety). Przy okazji empirycznie udowodniłam, że wspomniany klej jest niezastąpiony: klei zarówno metal jak i plastik, o materiałach nie zapominając :) Szklane oczka też klei :)

A po cóż mnie te słoiczki, zapytacie; przecież i tak cały mój bałagan rękodzielniczy tłoczy się w kartonowych pudłach, gdzie akurat ozdobność opakowań potrzebna jest jak dziura w moście? Otóż ostatnimi czasy pojawiła się szansa na mój Własny Kąt - mamy niemal wykończony pierwszy pokój na górze - w zasadzie pokój gościnny, ale w nim staną moje rzeczy - duuuuuzży jest. Podłoga położona, okna wymyte w 50 % (jedno tak, drugie nie :), drzwi czekają na bielenie i zamocowanie, wersalka na przeniesienie z domu mego brata, szafa na materiały (typu "wysoki połysk") na zmatowienie, pomalowanie na coś białawego i zamontowanie półek zamiast drążka. Więcej mebli na razie nie posiadamy :) Pokój dzisiaj uwieczniłam, jak znajdę czas na użeranie się z komputerem, który nie lubi pobierać zdjęć z aparatu to wrzucę tutaj, muszę się nacieszyć nim w towarzystwie, przecież :)
A poza tym - to też na kolejny wpis - zamówiłam sobie wczoraj prezenty od rodziny... ... ... i czekam, czekam, a jak przyjdą już do mnie... ... ...
p.s. Może nie jest to pełna integracja powtórna z maszyną, ale pewien krok w jej kierunku... :)

poniedziałek, 5 kwietnia 2010

Niemal poświątecznie...

Jako że Wielkanoc się kończy a przede mną samotny dzień z dziećmi - mężowi pogrzeb wyjazdowy w rodzinie na jutro przypadł - siadłam do bloggera dzisiaj. Chusta nowa powstaje, ponieważ ja spotkania towarzyskie i rodzinne odbywam z drutami w ręku - nałóg, ani chybi :)
Jak zapowiedziałam: zieloniutka. Dzisiaj wyszłam przed dom by zrobić zdjęcia, ale chusta okazała się nadal być bardziej nasycona w kolorze niż nasz trawnik... Najcieńsza z moich dotychczasowych - w motku 100 g jest niemal dwa razy dłuższa nić niż w dotychczas używanych wełnach bądź włóczkach. Miewam nawet problemy z zebraniem oczka z grubego drutu bo się ładują po dwa po trzy naraz.
Nastrój wielkanocny podtrzymuję i do zdjęcia wykorzystałam koszyczek do święcenia pokarmów/ sypania przez Anielkę kwiatków na procesji - co miało miejsce na Rezurekcji. Wbrew mym obawom wcześniejszym, dodam jeszcze, udało nam się uczestniczyć w niemal całym Triduum z całą trójką dzieci - ewakuacja nastąpiła tylko raz - w Wielką Sobotę, ale za to już po wszystkich czytaniach, co uznaję za sukces rodzinny :) Koszyk posiada dwie doszyte wstążki na szyję, stąd takie białawe coś po bokach, szkoda mi ich było odpruwać do zdjęć, zaraz będzie potrzebny na procesję w Boże Ciało, ponieważ Anielka szykuje się na tę uroczystość już od jakiegoś roku :)




Proszę wybaczyć kulawość wypowiedzi, ale to efekt świątecznego niedospania...

piątek, 2 kwietnia 2010

życzę...

Wszystkim nam, zabieganym, czymś ciągle zajętym, próbującym po swojemu, szukającym,
życzę zatrzymania się
i zadumania
nad Tajemnicą Odkupienia
(sobie tego życzę również)
:)