poniedziałek, 22 marca 2010

Ekstremalnie

Dzisiaj będzie dwubiegunowo. Jedno ekstremum jest optymistyczne, drugie - dołujące. I tylko nie wiem, od którego zacząć.
Zacznę od gorszej rzeczy bo po niej to może być tylko lepiej...
Najmłodsze nasze dziecię ma zapalenie oskrzeli. Leczone w domu, na szczęście, wydaje się pooooowoli wychodzić z najgorszego etapu choróbska, niemniej widok półrocznej dyszącej i kaszlącej małej kluchy nie jest widokiem radującym serce. Za to mam tydzień odroczenia z pracy - tyle pocieszenia.
Druga rzecz, ta, która mnie raduje w chwilach strapienia znajduje się na naszym pięterku. Pisałam wcześniej o planach ogrodowych. Wszystkie wzięły w łeb :) Zakupów dużych roślinnych w tym roku nie będzie ponieważ większość kasy na nie przeznaczonej utopiłam w - uwaga - sześćdziesięciu sadzonkach lawendy, które stoją sobie grzecznie i czekają na wiosnę :) :) :)
I w tym wszystkim pocieszające jest to, że choroby mijają. A lawenda jest wieeeeeloletnia :)


sobota, 20 marca 2010

portfel zmodernizowany

jako że Jadzia, biedniutka chora bardzo, wrzucam tylko na szybko dwa ujęcia nowego portfela z kieszonką na zdjęcia - według życzenia zamawiającej. I lecę utulać dalej...


piątek, 19 marca 2010

Zieleni mi trzeba :)

Nie zdołałam się oprzeć :) Nabyłam w ciemno dwie zielone włóczki. Jedna - ta jaśniejsza, to moja znana Himalaya, druga to arcycienki akryl, cieńszy nawet od swej sąsiadki na zdjęciu.
Będę z nich robiła chusty, oczywiście - bez konkretnych zamówień - chęć poobcowania przez jakiś czas z takimi barwami zagłuszyła wszelkie znamiona zdrowego rozsądku :)
A statywem jest drabinka do roślin pnących, która czeka, wraz ze mną, na użytkownika. Ale u nas już dzisiaj wiosna na całego... :)

czwartek, 18 marca 2010

Jak to czasem z szewcem i butami bywa...

Pisałam kiedyś, jak to marzyłam o wykroju na portfel. Spotęgowanym faktem, że mój własny, dotychczasowy, nabyty w sklepie ledwie się trzymał. W zasadzie monet nie trzymał wcale, ponieważ rozleciała się mu kieszonka na nie przeznaczona. Chciałam portfel sobie uszyć sama. Sama.
Wykrój otrzymałam (dalej bębnię czołem o podłogę przed Kitkiem :), portfel uszyłam. Niejeden zresztą. Za to jeden prototypowy mi pozostał - taki, którego nie mogłam ze zwykłej przyzwoitości wciskać ludziom, niemal nieusztywniony, z rozłażącymi się brzegami... ALE: ponieważ mój kupny się rozleciał całkiem, zaczęłam nosić tego mojego niedoróbka. Do czasu...
Otrzymałam wczoraj kilka uroczych drobiazgóow do torebki - breloczki, chustecznik (pochwalę się przy okazji). Niespodzianka całkowita. No i, kiedy tak reanimowałam zawartość torbiszcza mego (jako matka dzieciom tacham ze sobą niemal dziesięciolotrowy wór pełem wszystkiego) przyszło na mnie natchnienie. Spotęgowane faktem nabycia beli baaaardzo sztywnej flizeliny.
Proszę Państwa, uszyłam portfel dla siebie!!! Zewnętrzna warstwa to mój ulubiony len, środek to wygrzebana przedwczoraj cudnie piękna poszewka na kołdrę... Aż zamarłam jak ją znalazłam. Cieniowane odcienie zieleni, seledynu (nie cierpię seledynu :), turkusów... z jednej strony pasiaste, z drugiej - to samo - kraciaste... Achchch. A co lepsze, te odcienie rozkładają się na kieszonkach - mam nadzieję, że to widać.





Na zapięciu prezentowy guziczek :)

poniedziałek, 15 marca 2010

Osobiście dzisiaj - smętnie

Urlop macierzyński się skończył :(
Pierwszy dzień w pracy dzisiaj byłam, dzieci w domu z moimi rodzicami...
Brak czasu na życie, brak czasu na szycie... ech...
W tych dniach pozostawiania moich dzieci beze mnie (grrrrrr. moje dobroduszne, prorodzinne państwo pozwoliło mi wybrać alternatywę: praca zawodowa albo praca zawodowa, nawet w zlaicyzowanej, socjalizującej Francji matki pozstające z dziećmi w domu otrzymują pensję. U nas głupie - przepraszam ale naprawdę głupie feministki, odzywające się, nie wiadomo dlaczego w moim imieniu stwiedziły, że najszczęsliwsza będę samorealizując się zawodowo) dokonałam odkrycia, wynikającego zapewne z mojej nabywanej rokrocznie mądrości życiowej :) - nie ma takich rozstań, których człowiek by nie przeżył. I chociaż niemal rozpadłam się na dwoje, to ta część, która trwa na posterunku z czasem wyciągnie tę drugą, udręczoną, do pionu. Może nieco bledszą tylko :)
Wyżaliłam się. Teraz może, musi być tylko lepiej.
Dodam, że zamówienia nie zostają zawieszone - chusty nadal rosną. Może deko wolniej, ale i tak robiłam je ostatnio wieczorami. Gorzej z moją porzuconą Janome... :(

czwartek, 11 marca 2010

Kwiatki zaopiekowane

Jedną ręką pisząc, z Jadzią i jej kaszą na kolanach orzedstawiam już podrasowane znaleziska trawnikowe - wszystkie zostały broszkami :)




środa, 10 marca 2010

wtorek, 9 marca 2010

Widokówki warmińskie

Pisałam już o naszym lesie. Mamy go na wyciągnięcie ręki, wystarczy przekroczyć granicę szosy (do której na szczęście nie mamy zbyt blisko :) ) Mam niewątpliwy przywilej żyć w krainie, wkórej pięknych lasów jest zatrzęsienie. A nasz, oczywiście, z nich najpiękniejszy :)
Bez zbędnych komentarzy przedstawiam kilka ujęć z wczorajszego spaceru - pogoda jak drut, słońce takie, że balans bieli w aparacie zaszwankował przy zdjęciach oślepiającego śniegu :)








Poniżej nasz Alberto - kot, którego umaszczenie jest całkowitą odwrotnością tego, co określa się mianem ochronnego - widoczny zawsze i wszędzie niczym ognikZ reguły odprowadza nas kawałek trasy i oczekuje naszego powrotu w tym samym miejscu :)

poniedziałek, 8 marca 2010

Czyżby to już...?

Melduję:
oto co w nocy, przy minus 12 stopniach pojawiło się na naszym trawniku :)



Jako że mróz jak na razie nie zelżał postanowiłam zająć się bidulami, po co maja marznąć tracąc swoją urodę niewątpliwą. Nieco je opatuliłam (chustami, oczywiście :) i myślę, że jakoś dojdą do siebie. I tak mi przyszło do głowy: może by jakieś broszki...? - na tym z czerwonościami spróbowałam zrealizować pomysł - kwiatek wyglada na zadowolonego z nowej funkcji. Bo cóż za różnica: ozdabiać trawnik (na który nikt z powodu mrozu nie patrzy) czy też ozdabiać KOBIETY - zwłaszcza w TAKIM dniu...? Odpowiem Wam: różnica kolosalna :)



I zestaw trzech ciepluchów w nowej (jeszcze nie całkiem ukończonej) szacie:

Dodam, że wszystkie guziczki i materiały (poza jedną z niebieskich kratek, która była kapą na czyimś łóżku) i stanowiły kiedyś zestawy ubranek dzieciecych - niegdzie nie ma takich pięknych zestawów deseniowych... :)

piątek, 5 marca 2010

Zatrzymane chwile

Wpadła wczoraj do mnie kuzynka. Wyciągnęła na dwór - piszę - wyciągnęła, bo jakoś nie miałam ochoty, dzieci przed domem wrosły w błoto i też nigdzie dalej ruszyć się nie chciały. Ale - dla towarzystwa, okutaliśmy się wszyscy, Jadwinkę przywiązałam sobie na brzuchu pod kurtką, torbę spakowałam i poszliśmy. Do sklepu, bo przy okazji wyjścia postanowiłam powysyłać zamówienia. Pod sklepem jeszcze chwilę porozmawialiśmy z różnymi znajomymi - jak to na wsi bywa - o takie spotkania nietrudno, z kuzynką i jej dziećmi się pożegnaliśmy i ruszyliśmy - do domu.
I nagle, już przy skręcie w naszą drogę wewnętrzną, Anielka stanęła okoniem. Ona do lasu chce i koniec. Popłakała się mi okropnie. Krzyś - nie: on jest zmęczony, głodny a poza tym mieliśmy wyjść tylko na chwilę, on do żadnego lasu iść nie chce. Co robić? Końskim targiem ustaliliśmy, że do lasu, owszem, pójdziemy, ale tylko kawałek, tak, żeby go poczuć a nie rozłazić się.
Jak się okazało - dziecko mije średnie przyjęło na siebie rolę wysłannika losu. (lAsu? :) Nasz las to jest zupełnie inny świat. Mamy piękną szeroką aleją, która wiedzie do stadniny koni. Idzie się mijając po drodze i starodrzew i młode brzózki i kłujące malilny i pola jagodowe, a wystarczy tylko przejść przez szosę (na marginesie: nie lada wyzwanie). Dawno tam nie byłam i dlatego urok tego miejsca od razu niemal powalił mnie na kolana. Było pusto, cicho (Boże, jak ja potrzebuję ciszy!!!), słońce ukośnie świeciło między pniami drzew, dzieci rozbrykały się w zaspach leżących przy drodze, przestały marudzić i tylko chciały iść dalej, dalej... Jadzia zasnęła... refleksyjnie mi się zrobiło, mogłabym tak iść tam i wtedy, zostawiając za sobą świadomość istnienia sterty nieuprasowanego prania, obiadu do zrobienia, kurzy do wytarcia... Taka chwila, do której mówi się: "trwaj!". Może właśnie dlatego tak cenna, że tak ulotna...?
* * * * *
Z innej beczki: robiąc porządki w robótkach, natrafiłam na moją szydełkową porażkę. Zasadniczo szydełko nie należy do moich ulubionych narzędzi, niemniej w ubiegłym roku postanowiłam zrealizować pomysł, który chodził za mną dość długo: szydełkowy szal składający się z małych kwiatków. Nigdy nie robiłam nic, co nie byłoby łańcuszkiem albo zwielokrotnionymi słupkami, kwiatki naprawdę były dla mnie nie lada wyzwaniem. Podjęłam je. Po czym zaszłam w ciążę. I tu pojawł się koniec mojego potencjalneo szala. Mianowicie moje ciąże - tak do 6-7 miesiąca to kataklizm. Znoszę je tragicznie. A, co gorsza, wszystkie skojarzenia z tą tragicznością są u mnie skreślone. I tak, np. po ciąży z Krzysiem pozostał mi wstręt do jednej z piekarni, w której kupowałam chleb. Śmierdzi mi ona, tak jak mi śmierdziała wtedy i koniec. Po Anielce, np. mam sweterek dziecinny. Kupiłam go w apogeum moich mdłości, bo nieprzytomnie mi się spodobał. Z Kubusiem Puchatkiem. Ani razu jej go nie założyłam. Jadzi też nie, bo do tej pory mi... śmierdzi i niedobrze mi jak na niego popatrzę. Więc, jak tylko zaczęło mi być niedobrze, szal odłożyłam tłumacząc - napracuję się a potem go nie będę mogła nosić. I zapomniałam o nim. A teraz zapomniałam, jak się go robi :) I chyba i tak straciłam do niego serce. Ale ponieważ nadal podobają mi się jego kolory, to dla potomności go przedstawię - może jeszcze kiedyś...
kwiat filcowy to nie moje dzieło, to efekt wymiany chustowej :) - pasuje :)

a to mizerna całość - żeby dał się choć trochę owinąć powinien być jakieś 5 razy większy


* * * * *
I wracając do nieśmiertelnego tematu portfeli i kosmetyczek. Przedstawiam Zestaw Sugerowany :)


środa, 3 marca 2010

Monotematycznie upiornie

Nie mogę wyjść poza pewne - już może nudne dla oglądających - przyjęte wcześniej tematy
Chusty - te będę pewnie dziergała do końca życia
Portfele - co wejdę na górę i popatrzę na moje materiały to mi się nowe połączenia nasuwają kolorystyczne i MUSZĘ je wypróbować...
Taki mój los (aczkolwiek nie narzekam :)
Na początek - skończona jedna z niebieskich chust - skończyłam obie, ale tylko jedną zdążyłam uwiecznić, z drugą się zagapiłam, niestety i w świat puściłam.
Proszę zwrócić uwagę na WIOSNĘ - w tle
brak śniegu (wcześniej zakopywały się czasem samochody)
przed domem objawił się nasz trawnik - na krótko, co prawda, bo dzisiaj został powtórnie przysypany, ale rolę zwiastuna odegrał z wdziękiem. Nawet nasza bidulka - lawenda, co to niknęła pod niemal metrową warstwą białej pierzyny zaczęła łypać zielonoszarymi łodyżkami


Portfeli narobiłam w sumie sztuk 5, jednego nie umieszczam, bo jest repliką turkusowego.
Za to powstały nowe kombinacje:
[proszę zwrócić uwagę na metki, proszę Panstwa, metki, po raz pierwszy użyte :)]











I, na koniec, moja duma - portfel męski - tadam!



a na nic innego (czytaj:nowego) nie mam czasu, bo cóż, życie wzywa...