poniedziałek, 3 czerwca 2013

Przyroda live

Ostatnie dni owocowały nam w wydarzenia o charakterze ekstraordynaryjno - przyrodniczym. Pierwsze trafiło nam się akurat w sam Dzień Dziecka. Rano, podczas planowania wycieczki rowerowej, Krzyś poszukując szlauchu do umycia swego jednosuwa znalazł pod domem sikorcze pisklę. Małe, nie do końca opierzone. Traf chciał, że syn miał akurat na dłoniach lateksowe rękawiczki (wszak babrać się przy pojeździe gołymi rękami nie będzie), zawołał przytomnie ojca i wspólnie uradzili, że biorąc go w rękawiczkach może nie obdarzą ptaka ludzkim zapachem - spróbują go odłożyć do gniazda. Oczywiście, jak to bywa, znajdowało się ono przy najwyższym punkcie kalenicy. Cóż robić. Wspiął się mąż na dach, odkręcił dachówkę, odnalazł gniazdo, włożył małego, pojechaliśmy na wycieczkę.
Po naszym powrocie w tym samym miejscu leżały trzy pisklaki. W tym jeden nieżywy.
Co się robi z takimi małymi ptaszkami?!
Jeden w dodatku miał otwarte złamanie nóżki.
Oba głodne okrutnie.
Przypomnieliśmy sobie z dziećmi, że byli w tym roku szkolnym na wycieczce szkolnej w fundacji "Albatros", w której leczy się dzikie ptaki. Ale czy leczą takie małe sikorki?
Umęczeni byliśmy mocno, zrobiliśmy wcześniej 15 km rowerami przez las, pora była dość późna (ok. 19), do Bukwałdu, gdzie mieści się fundacja całkiem spory kawałek drogi a telefonu tam nikt nie odbierał. A te małe piszczą. Zapakowałam do samochodu: czworo dzieci oraz dwie sikorki, zostawiłam męża z naprawianiem bramy oraz wyruszyliśmy w podróż w nieznane (ponieważ nie dałam rady uruchomić GPSa w nowej komórce a droga w części wiodła przez pola czułam się mocno niepewnie). Ale: dojechaliśmy nie błądząc ani razu.
Fundacja, widać, mało zasobna. Położona w piękny miejscu, bardzo na uboczu, na terenach, których należałoby się spodziewać w górach - miejscami równaliśmy się z wierzchołkami drzew. Drewniana chata, wychodzi pan i pani, spodziewam się rzucenia okiem na ptaki, jakiegoś zdawkowego "dobrze, proszę je zostawić, zajmiemy się nimi, tak, tak".
I zaskoczenie. Dwie głowy nurkują w pudle. Pani wyciąga oba ptaki, ogląda, od razu przestaję być ważna. I pada najbardziej zdumiewające, w tych okolicznościach (te góry, chata, wałęsające się przyjazne psy, powyciągane swetry) polecenie: "szykujcie inkubatory!" A mnie niemal opadła szczęka. Po czym opadła mi raz jeszcze gdy usłyszałam, że sikorka z połamaną nogą będzie operowana. I tylko pani się martwiła, czy przeżyje znieczulenie. Dzieciaki mało zeza rozbieżnego nie dostały chłonąc wszystko wokół. Obejrzeliśmy bociany, pustułki, bociany, jastrzębie, bociany, bociany, bociany, kulawe, jednonogie, ze zwisającymi skrzydłami, całkiem wydające się zdrowe, zaniepokojone, wyluzowane, brudne, czyste... Wydawało się, że są tam niemal same bociany w ilościach, które przyprawiłyby mieszkańca Europy zachodniej o atak serca. mieszkając na wsi i niejednokrotnie w życiu widząc bocianie zloty nigdy w życiu nie widziałam ich w takim zagęszczeniu.
Nie wykonałam żadnych zdjęć i żałuję tego bardzo. Ale możecie sobie pooglądać stronę Fundacji: [klik]



Ale to nie koniec :)
Dzisiaj przyleciał do nas rój pszczół. Kiedyś przeleciał jeden obok naszego domu, w zasadzie muskając jego ściany. Dzisiaj był nieco dalej, ale za to się zadomowił na krótko.

Wrzucę zdjęcie poglądowe, aczkolwiek nie trudno na nim zobaczyć to, co chcę pokazać :)
Rzecz w tym, że między tymi trzema sosenkami na pierwszym planie, oraz, głównie na prawo od nich widać takie mnóstwo jasnobrązowych ciapek. to właśnie zbliżający się rój. Osiadł na drzewku środkowym:



Tworząc takie coś (myślałyśmy z bratową, że to jakiś pień, potem się okazało, że pszczoły usiadły na gałęzi i przygięły ją do ziemi swoim ciężarem. Wygląda imponująco.



Mając zakodowane, że pszczoły są coraz bardziej zag4rożonym gatunkiem, ze giną, że nie musimy o nie dbać, bo bez nich byłoby z nami, ludźmi, krucho, oraz mając świadomość, że rój wiecznie siedział nie będzie tylko będzie nam latał, poszukiwałyśmy kogoś, kto by go sobie zabrał :) Trafiło na pana pszczelarza, który przyjechał i sprawił, że popołudnie naszych dzieci stało się w zasadzie bajkowe. Teraz już tylko fotorelacja, w części zdjęcia robił Krzyś:









ja cała w euforii - kwintesencja edukacji domowej nam się trafiła - nauka życiem sterowana - gdzie można dowiedzieć się więcej niż latając, wąchając, oglądając, uciekając (chwilami), pytając, słuchając i chłonąc na żywo?!

16 komentarzy:

  1. niesamowite! zatkało mnie, gdy czytałam. A zdjęcia piękne- brawo Krzyś!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze dzisiaj mamy przeżywanie w domu - zresztą jeszcze niedobitki pszczół czekają na przyjazd pszczelarza i zabranie ich w pudełkach do domu. A Krzysia zdjęcia też mnie askoczyły - kilka perełek w nich znalazłam

      Usuń
  2. Faktycznie niesamowity wpis! I też mnie zatkało z wrażenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja jeszcze nie opisałam wizyty jeża u nas... :)

      Usuń
  3. bliskie spotkania z przyrodą w wydaniu niesamowitym! z pszczołami własnie odkryłam w Szafie Malowanej ta samą opowieść aż wreszcie dotarło słowo klucz bratowa :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniała przygoda. Tez rój pszczół.. nigdy tego nie widziałam nawet na zdjęciach i jestem pod wrażeniem. Jaka ta natura jest mądra. Jak tym wszystkim świetnie steruje.
    Co do ptaszków.. dobrze, że są tacy zapaleńcy :) ja sama też jestem miłośnikiem ptaków wychowałam ze trzy jaskółki i jeżyka. Poza tym spędziłam kilka tygodni z gawronem co miał skrzydło złamane (jakie one są mądre!), chwilę zaopiekowałam się panią szczygieł co ją sroka chciała zakatować... A cały zapał przez znajomego taty co był ornitologiem... on też nam dał przepis na papki dla piskląt więc zamienialiśmy się z braćmi w ptasie mamy i tylko baliśmy się wypuszczając je gdy były już gotowe czy nie będą zbyt ufne do ludzi bo to że my o ptaki dbaliśmy to jedno a ,że inni rzucają w nie kamieniami to drugie...

    Dobrze, że nas miłośników przyrody i życia jest więcej :) Pozdrawiam Was!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas rój już drugi raz się pojawił, pierwszy raz tylko osiadł. Doświadczeń ptasich to masz zdecydowanie więcej od nas :)

      Usuń
  5. Wielki SZACUNEK!!! Mało komu chciałoby się jechać kawał drogi z czworgiem dzieci, żeby ratować małe sikorki... Jestem pełna podziwu i uznania :) Fantastyczne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet jak by mi się nie chciało to by mnie dzieci wzrokiem bazyliszka przywróciły do pionu :) Zresztą, szkoda takich drobin - wcześniej zadzwoniłam do weterynarza, czy w ogóle jest sens je wozić. I powiedział, że szansa spora.

      Usuń
  6. Ty wiesz, wzruszyłam się normalnie...

    Mamy pszczele gniazdo w murze domu i zaczęłam się zastanawiać, czy jakiś mądry pszczelarz umiałby je stamtąd wydobyć - że nam latają, to raz, ale też miód się marnuje ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprowadźcie pszczelarza - niby pszczoły są dzikie i przeżyją bez naszej pomocy, ale w murze to im chyba nie za wygodnie a i dla Was to stres, nie? Szkoda, że Wy daleko, mam znajomego, który bardzo by chciał taki rój :)

      Usuń
    2. No, w naszej okolicy też żadnego pszczelarza niet ;) A pszczołom chyba tam dobrze, bo już od lat tam siedzą! Z resztą trudno się dziwić, nasza ulica nazywa się... Pasieka :D

      Usuń
    3. o mamo, nazwą ulicy mnie rozbawiłaś :) super zbieg okoliczności :))))

      Usuń
  7. O Matko i Córko! Ależ życie dostarcza Ci niespodzianek! :-)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Fakt, dzieje się dużo ,ale to akurat fajne, budujące rzeczy są. I dające do myślenia - dzieciom zwłaszcza a to ważne.

      Usuń