środa, 24 sierpnia 2011

poburzowo :)

Blog na razie nieco przykiśnie w piątkową burzę piorun spalił nam komputer. Uziemieni jesteśmy do decyzji ubezpieczyciela = na razie korzystam z Marcinowego laptopa pracowniczego, ale zdjęć na nim nie obrobię. :)

piątek, 19 sierpnia 2011

kolejny :)

Tak bez sensu wrzucam po jednym portfelu, zamiast skomasować je we wspólnym wpisie, ale nigdy nie wiem, czy uda mi się coś jeszcze uszyć w najbliższym czasie. W związku z tym - kolejny rzut dzisiaj: :)





środa, 17 sierpnia 2011

O prezentach

Staram się uczyć dzieci wzajemnego obdarowywania się. Ponieważ Krzyś z Anielką nie są w zbyt szczęśliwym wieku do patrzenia na siebie zbyt długo łaskawym okiem trudno jest mi ich przekonać do takiej działalności. Inaczej rzecz ma się z Jadzią, o której względy rozgrywa się cicha (a czasami głośna) batalia pełna podchodów, zastawianych pułapek oraz podliczania, komu się więcej dostało.
Zbliżają się Jadzi urodziny. Pojechaliśmy dzisiaj do miasta, w którym kupiłam przezroczystą folię samoprzylepną. Kwiatki suszyliśmy w książce od tygodnia. Dzisiaj zrobiliśmy pierwszą przymiarkę do wykonania ozdobnego mobila dla najmłodszej:



Wykonane w części rękami dziecięcymi, niemniej, czyż nie śliczny? :)

* * *

Dzisiaj rano wieszałam pranie na piętrze, Jadzia jadła śniadanie na dole. I w pewnej chwili usłyszałam wygłoszone na jednym oddechu, niemal bez przerw: "Jadzia idzie górę. mogeeeeeeeee???"

portfelowo

Dzisiejszy dzień warto odnotować złotymi zgłoskami w kominie - pierwszy bez tabletek przeciwbólowych - mój sezon zębowy się skończył - mam nadzieję - definitywnie. Od razu nieco lepiej kontaktuję :) I szyć mi się zachciało - taaaak, usadowiłam dzieci przed bajką (w ciągu dnia tego nie robię, więc je uszczęśliwiłam nieziemsko) a sama udałam się do maszyny... powstały dwa portfele, dwa jeszcze czekają na więcej czasu.
W związku z odzyskaniem przytomności informuję, że zacznę w końcu odpisywać na maile. :))))







wtorek, 16 sierpnia 2011

zatrzymane chwile - ziemniaczany wieczór

Zaczyna mi brakować czasu na dokumentowanie. Jeszcze nie oporządziłam zdjęć z Łeby, nie odpowiedziałam na masę maili a już wróciliśmy z kolejnego wyjazdu - cudownego, w kompletną dzicz bez prądu, wody i innych mediów. Wyjazd odbywał się całkiem na wariata, bo do wieczoru poprzedzającego opuszczenie domu nie wiedzieliśmy, jak poważne są uszkodzenia naszego samochodu, który trafił do warsztatu. Wieczór przedwyjazdowy przebiegał w całkiem surrealistycznym nastroju, spakowawszy ubrania dzieci doszliśmy do momentu, w którym odechciało nam się pakować. Ponieważ Krzyś wcześniej rozpalił ognisko, po położeniu Jadzi do spania, wrzuciliśmy do żaru ziemniaki wyhodowane własnoręcznie przez pierworodnego.
A potem, już na naszym nie dokończonym tarasie - zjedliśmy z masłem i solą...




piątek, 12 sierpnia 2011

modelka mimo woli

Od razu na gorąco pochwyciłam Jadzię i wbiłam ją w sukienkę. Nie uszczęśliwiłam jej zbytnio. Dzięki jednak mediacjom Anielki udało się uzyskać nastrój do zdjęć. Sukienka jest zdecydowania za mała, więc jest szansa, że będzie dobra na młodsze dziewczę :)








sukienkowo - ciepło na zimę

W nocy się zblokowała sukienka w/g sweterka. Muszę dokonać przymiarki na Wigi by sprawdzić, czy aby nie będzie za duża - mam nadzieję, że na dwulatkę będzie za mała, bo ma pasować na półtoraroczniaczkę :)







środa, 10 sierpnia 2011

zatrzymane chwile


Dzisiaj o najmłodszej
Rozwijając się przy boku starszych Jadzia zaczęła bardzo dużo mówić (i to w większości z sensem :). Ku pamięci naszej, kilka sytuacji:

Ranek, budzimy się, Marcin wstał wcześniej i nie ma go w sypialni. Jadzik przyszła do mnie do łóżka i taka jeszcze ciepła nagle stwierdza:
- Nie ma taty. Tata jobi siku. Chiba. ["chiba" jest aktualnie słowem kultowym, używane bardzo często. I w dobrym kontekście]

* * *

W Łebie jeszcze najmłodsze dzieci sypiały w pokojach znajdujących się na piętrze domku, w którym mieszkaliśmy. Wigi miała włączoną niańkę, ponieważ zaraz po obudzeniu zaczynała dewastację Krzysiowego plecaka i znajdujących się w nim zabawek. PO CICHU, oczywiście. Gramy sobie na dole w karty i nagle przez głośnik leci:
- mama! mama!
Marcin wszedł na schosy i zapukał w drewniany sufit (czyli jadziową podłogę)
- mama! mama! Ktoś puka chiba! Mama! mama! Pjooosię (nie do mnie, tylko do domniemanego gościa)

* * *

Nie lubi Jadzia nocnika. Od kilku dni. Dzisiaj zasikała już trzy pary spodni. Przyszła do nas ulubiona Jadziowa sąsiadka. I zagaja do małej, że teraz to już zrobi siku do nocnika, a ona (tzn Kasia) przyjdzie, żeby zobaczyć. Na co usłyszała - "Nie dzisiaj"

:)

wtorek, 9 sierpnia 2011

Łeba - część pierwsza (plus chusty łebskie :)

Chusty miały być na końcu wpisu, ale blogger zadecydował inaczej. Dziękuję za wszelkie głosy wsparcia, miałam wieczorem jeszcze zrobić edycję i dodać, że u Jadzi pojawiła się jakaś tajemnicza wysypka na całym ciele. Ale nie byłam w stanie. Zostałam pozbawiona lewej ósemki, wyglądam jak żeńska odmiana Quasimodo, z tym, że garb występuje u mnie na lewej szczęce. Podobno opuchlizna ma zejść w ciągu 2-3 dni. Jadziowa wysypka zanikła do dzisiaj. Krzysiowe ropnie zakończyły stan zapalny, Anielki gardło jest w lepszym stanie. A Jadziowa paszcza toleruje już więcej pokarmów. Alleluja.
W Łebie, z powodu otumanienia lekami nie byłam w stanie zrobić nic bardziej skomplikowanego niż gail, sukienka planowana odeszła na razie w niebyt. Chustę robiłam w samochodzie oraz na placu zabaw pilnując dzieci. A, i wieczorami grając w kanastę, gdy dzieci poszły spać :) Wypróbowałam nową włóczkę, mieszaninę 60 % moheru z dodatkami. I malutkimi koralikami :) Druga to malabrigo.









CZęść wakacyjną pokażę na razie w jednej odsłonie - oto park dinozaurów






a tak wygląda karmienie szóstki dzieci żelkami :)




niedziela, 7 sierpnia 2011

Wakacyjnie - nieco przewrotnie

Wróciliśmy z wakacji znad polskiego morza. Ośrodek sprawdzony już w roku ubiegłym - idealny. Towarzystwo - sprawdzone nie tylko w roku ubiegłym - idealne :) Pogoda - ciepło, słonecznie, mało upałów, baaardzo umiarkowane opady - idealna.
Do tego:

1. W dniu poprzedzającym wyjazd, zaczęła mnie pobolewać rosnąca od ponad 10 lat ósemka. Jako że perypetie związane z rośnięciem zęba mądrości był mi znane (bolało zawsze umiarkowanie przez dni kilka, raz, dwa razy do roku) nie przejęłam się tym zbytnio. Co było błędem, jak się okazało. Już wieczorem sięgnęłam po ketonal, który leżał w domu od dwóch lat nietknięty. Wyjazd spędziłam pomiędzy parszywym bólem lewej strony głowy a bólami żołądka spowodowanymi używaniem środków przeciwbólowych.

2. Mniej więcej w połowie pobytu Krzyś nagle stracił w pizzy osłonę swojego złamanego w Wielkanoc zęba (historia znana). Jak się okazało, stracił nie tylko plastikową nasadkę, ale też przy okazji zleciało mu całe zabezpieczenie miazgi. Dobrą stroną wizyty u dentysty (która to, pani stomatolog policzyła sobie za wizytę iście kurortową stawkę) był fakt, że wypisała mi receptę na kończący się ketonal :)

3. Wychodząc z gabinetu sumowałam sobie: trzy spalone żarówki w samochodzie, jeden obłamany ząb, jedna parszywa ósemka - to chyba wystarczy, jak na pół tygodnia wakacji...? Po czym natychmiast potężnie się potknęłam o własne buty na stopniach wiodących do kiosku. Szczęśliwie, bo mimo że miałam na rękach Jadzię, nie wywaliłam się całkiem - niemniej orzeźwienie przyszło - może to wcale nie tak dużo nas spotkało...?

4. ... słusznie uważałam w punkcie trzecim, ponieważ jeszcze tego samego dnia wieczorem Anielka zaczęła narzekać, że ją boli głowa. Tak, dla świętego spokoju zmierzyłam jej temperaturę - powyżej 38. Jak się okazało, podczas naszych rejsów dentystycznych ucięła sobie miłe posiedzenie na leżaku koło placu zabaw - w pełnym słońcu. Szczęśliwie, gorączka zeszła jej kolejnego dnia.

5. W drodze powrotnej Jadzia zaczęła strasznie marudzić i odmawiała jedzenia, popłakując przy braniu kęsa czegokolwiek (co nie było słodkie) - zajrzałam do buzi - na języku coś co wyglądało na potężnie ugryzienie (samougryzienie). Obecnie już lekko zwątpiłam i czekam jutrzejszego pokazania jej mojej mamie (lekarzowi), bo coś mi to wygląda na zapalenie jamy ustnej)

6. Anielka narzeka na gardło (brzydkie)

7. Krzysiowi zrobiły się dwa ropnie na łydce, wyglądają brzydko, noga spuchła i jest mocno ciepła.

To wszystko wydarzyło się nam od ubiegłego piątku. Dodam tylko - i to nie jest żart, że zasadniczo jesteśmy rodziną bardzo mało chorującą od kilku lat. Uwierzycie?

Zdjęcia z pobytu (tych fajnych chwil, wbrew temu, co napisałam było bardzo wiele) wrzucę innym razem, nie mam sił na obróbkę. Na razie, po raz pierwszy w życiu, marzę o spotkaniu z chirurgiem szczękowym i pozbyciu się źródła bólu. Dodatkowo pilnie czeka nas wizyta u dentysty Krzysiowego.
Taki obrazek z życia...