czwartek, 25 października 2012

powrót do przeszłości: gail

Ponownie wraca stary motyw :)
Bez zbędnych słów bo pora kolacyjna - oto gail (która to już...?) z upolowanej kiedyś na Allegro 100% wełny:

sobota, 13 października 2012

o farbowaniu wełny i leniwej sobocie

Spędzam sobotę z dwiema najmłodszymi dziewczynkami. Teoretycznie bezrobotnie - tak sobie założyłam. W praktyce - mam już uprane i rozwieszone dwie pralki, trzecia właśnie chodzi (nadprogramowa odzież obu mych towarzyszek, która spotkały wypadki tego samego rodzaju plus dodatkowo wrzucona pościel Faustki, wymagająca uprania z powodu zużycia), dwie zmywarki, upieczone ciasto marchewkowe, umyte podłogi (oportunizm blednie gdy nogi w jednym miejscu kleją się w przedpokoju a i w kuchni tak jakoś nie ma gdzie bezpiecznie stanąć - a jak się już nabierze wody do wiadra to szkoda, by się zmarnowała). Poza tym przecież nie zostawię dzieci głodnych, brudnych i nie ubranych. Nie da się żyć bezrobotnie.
Zrealizowałam też coś dla siebie. Kupiłam na Allegro 0.86 kg wełny - miękkiej, w kremowym kolorze. Zapragnęłam ufarbować ją na sweterki dla dziewczynek - podpatrzyłam kształt u CU@5 . A mam - niemal jak Picasso okres, no może nie błękitny, ale zdecydowanie związany z odcieniami niebieskiego. Wszelakimi. Zebrałam się dzisiaj podczas spania Tynki. Jak zwykle odbywało się uto u mnie karkołomnie i na żywioł - rozpostarłam na wyspie w kuchni 4 odcinki folii aluminiowej (nie mogłam skorzystać z tacy, bo postanowiłam nierozsądnie polecieć od razu z całą ilością wełny), rozpostarłam przewinięte na blat od stołu buchty wełny (motowidła jeszcze jakoś nie posiadam) no i zaczęłam produkcję. W 1,5 litrowej butelce po mineralnej rozpuściłam połowę posiadanego barwnika turkusowego (motylka) - wiedziałam, że mi go na całość nie starczy, ale wierzyłam, że COŚ wyjdzie). Miałam też za mało octu, dodam tylko, więc całą impreza przebiegała pod dużym znakiem zapytania, ale dzięki temu miałam pewien dreszczyk emocji. Potem do resztki turkusu dolałam nieco octu, wody i , tym razem, barwnika niebieskiego. Ocet tym razem zastąpiłam lidlowskim płynem z octem :) Polałam szczodrze na resztę wełny. Zostało mi nieco białych placków. Więc pomyślałam, że całość nieco ożywię. Zaczęła się wybudzać Tynka. Więc na szybko, w resztce butelki po lidlowym plynie rozpuściłam nieco żółci. Cytrynowej, której nie lubię więc wzbogaciłam ją pomarańczą. Na oko, bo to butelka nieprzezroczysta. Oceniałam widoczny w szyjce kolor piany :) I chlusnęłam. Potem nieco podsypałam proszkiem barwnika granatowego. Trochę tu, trochę tam. Potem wrzuciłam do gara i, oczywiście, po drodze popękała mi folia. Więc, chlapiąc po całej kuchni zawinęłam całość nie oddzielając barwników od siebie - nie było jak. Do gara. I do dzieci :) Poszłam na spacer z towarzystwem (plus Burek) by kupić ocet, którego obecność podczas płukania dawała mi nadzieję, że może coś się z tych kolorów zachowa.
I - uwaga - wełna w ogóle nie straciła barw. NIC.
Zdjęcia mam paskudne, bo o ile teraz mam czas wolny zagwarantowany przez sen jednej oraz Baranka Shauna oczarowującego drugą, o tyle z aparatem skakałam po werandzie pomiędzy jedną czynnością a drugą. Ale pogląd mniej - więcej mogę dać:

czwartek, 11 października 2012

zatrzymane chwile i inne

Obróbka zdjęć, wrzucenie ich do netu, poprzerzucanie stron itd zajmuje tak wiele czasu, że jak już dojdzie do zrobienia wpisu na bloggerze jestem pełna wyrzutów sumienia. Albo budzi mi się dziecko. Albo zaczyna mnie molestować o bajkę. Albo zaczyna wołać pralka lub zmywarka domagając się rozpakowania. Ale wyrzuty sumienia są najsilniejsze. O ten czas, który mógłby zostać spożytkowany na coś innego, bardziej pożytecznego i budującego relacje rodzinne. I wtedy tracę pomysł na to, co chciałam napisać. Bo umysł krąży już wokół innych kwestii, wydających się zdecydowanie bardziej priorytetowymi.
Dni mijają karkołomnie nieco - w ciągu ostatnich dni poranek trzykrotnie odbywa się z akompaniamentem pralki wypełnionej Jadziową pościelą - nocami uwalnia się stres...? Czynności tuż po wstaniu to nałożenie na siebie szlafroka i wypicie z mężem kawy ok. 6.30 - jeśli mamy szczęście udaje się tę okazję odbyć we dwójkę. Zazwyczaj jednak już wtedy któreś z dzieci kończy swój nocny spoczynek - celuje w tym Wigi, która nad ranem śpi jak królik - minusem jest tutaj fakt, że o tej porze zazwyczaj wstaje mocno zła. Na wszystko. Potem zostaję sama z czwórką - pobudka do szkoły, jak się uda (tak jest zazwyczaj), Tynka jeszcze śpi (albo: już śpi). Oni się ubierają, ja szykuję kanapki na przerwy, śniadanie do zjedzenia przed wyruszeniem. W końcu, zazwyczaj tuż przed tym, zanim stracę cierpliwość z powodu opieszałości w zbieraniu się - Krzyś i Anielka wychodzą do szkoły. Potem ubieranie, ścielenie łóżek, oporządzanie Tysiola - pielucha, ubranie, podanie wszystkich zalecanych witamin, czyszczenie kilkakrotne w ciągu dnia buzi z parszywymi aftami, które nie dają się do końca zlikwidować, pranie, odkurzanie po zwierzakach, które gubią sierść jakby postradały rozum, czytanie, gotowanie... jak w tym kociokwiku wypadnie nam coś ekstra - np. wizyta w poradni preluksacyjnej, konieczność przymiarki fartucha do pracy do zrealizowania w ciągu 5 dni, wizyta moja u lekarza, szczepienie bądź cokolwiek, czego nie da się odwlec w czasie - to wszystko staje na głowie. Trzeba dokonać organizacji godnej napadu na bank, zsynchronizowanej w czasie i miejscu, poumawiać opiekę nad dziećmi w razie ewentualnego spóźnienia się nas z miasta do wiejskiej szkoły... ogólnie myślę, że po skończeniu urlopu macierzyńskiego mogłabym organizować od strony praktycznej kampanię wyborczą w USA.
A w międzyczasie usiłuję nadal uskrobać coś dla siebie - głównie wieczorami oraz podczas stania w korkach - zaczęły się potężne roboty drogowe na naszej dojazdówce do miasta.
Oto efekty:

sobota, 6 października 2012

When we dance

Dzisiaj muzycznie - słucham od wczoraj bez opamiętania najbardziej - jak dla mnie - romantycznej piosenki wszechczasów :)

środa, 3 października 2012

Cyganeria

Zainspirowana chustą obejrzaną na blogu Kolorowy świat włóczek i mulin postanowiłam spożytkować jedną z licznych wełen schowanych w przepaści mego kufra. Padło na wełnę nabytą kiedyś na Allegro, nieco tweedową w fakturze, czarną z kolorowymi skrawkami. Robiło mi się ją dobrze, do pewnego momentu całkiem bezmyślnie, w związku z czym przerobiłyśmy jednocześnie z Jadzią całkiem spory dział literatury dziecięcej :)
Wyszła taka:

Chusta wyszła ogromna, około metr na dwa metry, jest więc w co się owinąć w coraz chłodniejsze wieczory...

Czwórca