środa, 30 marca 2011

jakby z lekka estońsko... :)

Przy ostatnich zakupach na Amazonie nabyłam książkę o estońskich koronkach. Kupiłam... i akurat straciłam zapał chuściany. Zajęły mnie swetry :) W dobie kołowrotkowego nawrócenia (czyli pojawianie się w domu coraz cieńszych wełen (udaje się!!!) Koronki do łask wróciły. I to nawet gromadnie :)

Czesankę żółtą wyrabiać będę chyba przez sezon cały, mam jej strasznie dużo, ponieważ w przypływie animuszu zafarbowałam całe pół kilo :). Powstała jedna gail - już pokazywana. teraz - w miarę pojawiania się cieńszych nici - przerzucam się na moje wcześniejsze zauroczenie - oto rozpoczęty Triinu scarf - robi się go fajnie, bo wzór zapada w pamięć już po pierwszym przerobieniu. W dodatku pokochałam nuupki - bez nich koronki wydają mi się mdłe :)

Pisałąm kiedyś może, że nie lubię monotonii? :) Jako że triinu zostanie zakończony za jakiś miesiąc - sądząc po tempie jego powstawania, tym bardziej, że muszę doprząść wełny, wykorzystałam cudowny prezent od mojej koleżanki z pracy, która, kupiwszy sobie wełnę Kauni, stwierdziła, że to nie jest jej kolor i oddała mi ją (dzięki, dzięki, dzięki!!!). Mi on zdecydowanie pasuje, więc musiałam, po prostu musiałam ja wypróbować. I tak to, wczorajszą nocną porą rozpoczął swój pre - żywot mój wymarzony Madlis shawl. Na razie nie skończyłam nwet bordiury, ale, może do wakacji...???



By nie popaść w dziewiarską rutynę zasiadłam do maszyny - oto kolejna torba flos varmiae, tym razem na panelu z jeansu. I z energetycznie zieloną podszewką w kropeczki :)))



Właśnie Krzyś wrócił ze szkoły, oddalę się statecznie do kuchni nakarmić czeredkę. Lekko zasmarkaną w 2/3

poniedziałek, 28 marca 2011

wesoły autobus

Zapomniana migawka z pewnego zimowego (mocno zimowego) dnia. Zabawę zaczęły dziewczynki, brat dołączył, wzbogacił i impreza się rozkręciła - pomysł na nudną niepogodę. Ku pamięci :)



sobota, 26 marca 2011

miało nie być więcej Gail... :)))

Tak się zarzekałam... Ale miałam uprzędzioną przeze mnie żółtą wełnę, tę, na której się uczyłam. I jej początki były... hmmm... malownicze :) Musiałam z niej zrobić jakiegoś pewniaka, którego przerabiałam wcześniej. No i padło na gail... :))) Oto i ona - początek jest robiony z najbardziej artystycznej wełny, widać to na zdjęciach. Potem następuje ta cieńsza. Aczkolwiek, szczerze mówiąc właśnie ta pierwsza mnie się tutaj pdoba. Jakoś tak przaśnie. Kolory wyszły rozmaicie, ale na tym to mi akurat zależało.
Teraz na drutach mam - uwaga - szal estoński, z tej samej wełny, aczkolwiek cieńszej i robionych na cieńszych drutach. A na kołowrotku mam jeszcze pełno równej niemal całkiem. A w garze w tej chwili się gotuje na turkusowo (filcowo???) ciemny polski merynos, dalsza część właśnie się odmacza w wannie - taki owczy dzień mam dzisiaj.
W dodatku obok gara z wełną stoi gar z ziemniakami oraz kaszą manną do ciasta :))
Dzień owczo - kuchenny w zasadzie :)))









Z innej beczki - szkolnej - umówiłam Anielkę do poradni PP w celu załatwienia ED na rok przyszły...

poniedziałek, 21 marca 2011

flos varmiae

W przelocie między pracą, dentystą Anielki, podwórkiem, obiadem i wyprawą na tańce z dziećmi zrobiłam dzisiaj kilka efetku ujęć mojego nocnego wysiadywania (grubo po północy) Wykończyłam wreszcie torbę na wskroś warmińską (folklor mało znany ogółowi) - wzór na panelu zaczerpnięty z warmińskiego czepca. Mało zdjęć, mało gadania, bo:
- zdjęcia kiepskie w locie wychodzą
- zaraz pakowanie na Warmię nas czeka
-





zdjęcia z płotu niemal takie same, ale nie mogłam się zdecydować na jedno z nich
z u dołu haft Anielkowy w trakcie realizacji:





piątek, 18 marca 2011

edukacyjnie

Mimo że Krzyś poszedł do szkoły, duch homeschoolerski w naszej rodzinie nie zanikł. Nadal mamy w domu obie dziewczynki, Anielka zapowiada, że do szkoły nie chce iść wbrew namowom brata (który zresztą sam zmienia zdanie co i rusz w kwestii przyszłego roku szkolnego). Ja zresztą twierdzę, że homeschooling to stan umysłu :)
W związku z tematem chciałam podzielić się moją radością nabywczą - zyskałam - po długim czasie - wymarzoną książkę, nadzieję dla osób, którym się wydaje, że pozostanie w domu z dziećmi to równia pochyła wiodąca do piekielnej nudy, degrengolady oraz ogólnego uśpienia umysłu. Amanda Blake Soule zachęca i wskazuje drogę do odnalezienia źródła samorealizacji w sobie poprzez podążanie za tymi, którzy są mistrzami kreatywności - za swoimi dziećmi.

Kreatywność umiejscawia w czterech płaszczyznach:
- twórczość własna (jak chociażby robienie na drutach, szycie, przędzenie :)
- twórczość dzieci - odkrycie i zgłębienie twórczego ducha swojego dziecka
- twórczość rodzinna - wspólna
- twórczość wspólnotowa - w społeczności lokalnej i globalnej
"Żyć kreatywnie nie oznacza, że koniecznie musisz spędzać czas z farbami, pisakami i maszyną do szycia. Być może nie interesuje to twojej twojej rodziny, co nie znaczy, że nie jesteś kreatywny. Żyć twórczo oznacza, że ty i twoja rodzina szukacie sposobu wyrażenia swojego twórczego ducha w różnych sytuacjach, w jakich się znajdujecie. [...] może dotyczyć wszystkich sfer naszego życia rodzinnego - od naszych zainteresowań [hobby], przez formy współegzystencji z naturą, formy stapiania się z naszą społecznością, sposoby celebrowania naszej wspólnej codzienności [...] Ta książka podsuwa szeroki wachlarz pomysłów na twórcze życie."

Wszystkie pomysły są przetestowane na rodzinie autorki, większość z nich jest bardzo prosta, nadaje jedynie pewien kierunek myślenia, który każe nam - dorosłym zatrzymać się i - wspólnie z szefem od kreatywności - własnym dzieckiem - zbudować z mchu domek dla wróżek, bądź nazwać kurę księżniczką Leą :)
Zaczęłam nieco inaczej patrzeć na moje dziergadła - okiem nieco bardziej seniorskim - jako wentyl, którym bezwiednie posługiwały się nasze babcie i prababcie w celu znalezienia ujścia swojej własnej potrzebie tworzenia (bezwiednie, bo to była kiedyś konieczność) - jakby nie było - jednej z drugorzędnych (jeśli dobrze pamiętam z daaaawnych wykładów psychologii) potrzeb człowieka.
Podobają mi się pomysły na usystematyzowanie dziecięcych zbiorów, których wszak nie da się uniknąć - tematyczne wystawy związane z porami roku, które KOŃCZĄ się wraz z nadejśniem kolejnej (rozwiązanie problemu złogów pozbierackich)

Pomysły na rękodzielnicze prezenty - ach, te widniejące poniżej baaardzo mi się podobają :)




Ogólnie podoba mi się tutaj jeszcze cały szereg rzeczy :) Szkoda, że nie ma polskiego wydania - to jest jedyny mankament. Radzę sobie powolutku bardzo, aczkolwiek plusem jest mobilizacja do powtórnego zaprzyjaźnienia się z językiem Albionu :)

A na zakończenie - informacja dla tych, którzy będą jutro w okolocach Olsztyna - w Jonkowie odbędzie się inscenizacja bitwy napoleońskiej - warto zajrzeć :)

czwartek, 17 marca 2011

1:1


- tak mi statystycznie ostatnio idzie szycie portfeli. Jeden portfel w jeden wieczór. Więc wrzucam kolejny. I nie wiem, kiedy będą dalsze, bo właśnie zaczynam zleconą Gail. Podobną robiłam wcześniej.
Uszyłam za to wczoraj kilka woreczków na lawendę. Wyznam, że sama zostałam zaszokowana intensywnością zapachu suszu z ubiegłego sezonu. Cały pokój obłędnie pachnie lawendą, rzekłabym nawet, że zbyt mocno. Jakoś inaczej tą woń przyjmuję w ciepłe lub upalne wieczory. Teraz... tak jakoś dysonansowo się robi.
Woreczki ostemplowałam dziecięcymi pieczątkami. Fioletowo, oczywiście :)





środa, 16 marca 2011

a może by tak Laura Ashley...?

Jak w tytule.
Wśród moich zapasów materiałowych posiadam zasłonę tejże projektantki. Zasłona w stanie idealnym, fajny, mocny materiał. Tylko kwiaty mi do tej pory nie szły. Teraz zaczęły, więc - czemu nie? :)))







no, to idę na dwór :)

wtorek, 15 marca 2011

w międzyczasie

w wolnych chwilach, powstały:
wełna, w żółtym, słonecznym kolorze - zdjęcia nie oddają intensywności barwy. Na razie uprzędłam około ćwierci ilości czesanki, reszta jeszcze wisi i czeka na swoją kolej. Nadal nie wiem, co z niej powstanie. Wiem, że potrzebowałam czegoś takiego do popatrzenia, jak mi przechodzi przez palce :)



portfel - drugi z zaplanowanych na tę serię ośmiu. Idzie mi to wszystko mocno opornie, ponieważ natychmiast po powrocie z pracy ląduję na podwórku z dziećmi - starsze zajmują się swoimi sprawami, ale Jadzik potrzebuje dozoru. Więc mogę co najwyżej robić przy niej na drutach (skończyłam sweter dla Krzysia, ale schnie na razie) Maszyna i kołowrotek odpadają. Tym bardziej, że czynności domowe, które wykonywałam będąc w ciągu dnia w domu siłą rzeczy zostały przesunięte na wieczór, kiedy to w końcu do tego domu ściągamy - brudni, oczywiście :)
Portfel jest już nawet nie wiosenny, ale wręcz letni :)




i tylko zastanawiam się, czy to porzeczka, czy żurawina...

niedziela, 13 marca 2011

what is happiness???

dla niektórych: niczym nieskrępowana wolność wyrażająca się w zabawie pod czujnym, lecz odległym nieco okiem rodzicielskim. Pierwsze w roku okiełznanie rowerowego rumaka, spoczęcie bezpośrednio na ziemi bez uwag typu: przeziębisz się! (z tyłu - zaznaczam: leży śnieg)


dla innych: równie nieskrępowane taplanie się w błocie zalegającym wczesnowiosennie na drogach gruntowych. Poczucie ziemi dosłownie niemal całym sobą, namacalnie, oblepiająco... szczęśliwie



taaaak, tak wygląda miejscami nasza droga (a to jest najlepszy z najgorszych jej odcinków :)))





lawenda - podsypana pracowicie popiołem z kominka - trwa Wielkie Oczekiwanie - wygląda na to, że nie mamy w tym roku ubytków mrozowych






sobota, 12 marca 2011

barwne początki

czy też tak macie: zaczynacie jakąś działalność twórczą (jakąkolwiek) a następnie inna wydaje się bardziej ciekawa, atrakcyjna i zarzucacie starszą na rzecz tej nowej? Albo też od razu, z założenia, podejmujecie kilka rzeczy naraz? Właśnie teraz przeżywam apogeum takich nastrojów. Odczytuję to jako potrzebęobcowania z różnymi barwami, kolorami, fakturami. Przedwczoraj mimo że byłam sama w domu z dziećmi zaczęłam farbowanie ostatnich zakupów:
- wełny

- oraz czesanki - tym razem postawiłam na kolory słoneczne

jednocześnie mam nakrojonych kilka portfeli w zdecydowanie żywych barwach oraz roślinnie zdobionych (jest nawet jeden w porzeczki czy też żurawiny)


jeden z nich udało mi się nawet dzisiaj podczas Jadziowej drzemki skończyć - nie mogłam oprzeć się deseniowi, który zazwyczaj nie należy do moich ulubionych :)))




wiosna przebija się pełną mocą, na skarpie widać drążące ją od dołu przebiśniegi, błoto na drodze aż klaszcze, gdy się po nim idzie, przedwczoraj przeleciał wielki klucz gęsi... każdy nerw mówi o zmianach...

niedziela, 6 marca 2011

do malabrigo to może trochę jeszcze brakuje... :)))

U Izy z Kidowa zamówiłam czesankę wełnianą. Chciałam zmierzyć się z runem fachowo obrobionym. I, uwierzcie, zauważyłam różnicę :))) Jako że zakupu dokonałam w ilościach hurtowych, część od razu wrzuciłam do barwników. Miało być delikatnie (nie znam wełny, nie wiem, jak reaguje na farbę. Użyłam trzech kolorów w nanoilościach: pomarańczowego, szarego i fioletu (najmniej). Oglądając schnącą czesankę rozważałam dlaczego taka ostrożna byłam i takie mdłe odcienie zrobiłam. I cóż? Po wyschnięciu i uprzędzeniu doszłam do pierwszego odkrycia - kolory w uprzędzonej wełnie są znacznie mocniejsze niż przy puchowej czesance. Niby logiczne. Ale wpaść na to musiałam :)


Teraz tylko przygotować do przerobienia i - na druty ją!