piątek, 29 kwietnia 2011

Jest takie miejsce...

Jest takie miejsce, które nierozerwalnie wiąże się z moim dzieciństwem. Tam spędzałam niemal każdy wolny od szkoły czas, biegałam całymi dniami boso, nie wyaziłam z jeziora, podglądałam dojenie krów i piłam ciepłe jeszcze mleko; taplałam się w kałużach i wdrapywałam się w tajemnicy na kombajn; grałam w "kuku" na idiotyczne rozkazy a w deszczowe dni zamierałam nad książką.

Obecie magii miejsce ma nieco mniej , część została wyparta lękiem pojawiającym się w nas, gdy zostaniemy rodzicami (coooo?!?!?! na kombajn???), niemniej mieszkamy zaledwie kilka kilometrów dalej i uroki życia poznają tam teraz, pod kierownictwem dziadków, zasadniczo, nasze dzieci. Koło życia toczy się dalej...































Aktualnie ma tam miejsce remont - gigant, stąd niektóre sceny :))))

czwartek, 28 kwietnia 2011

tęczowo

Jak już wspomniałam, uległam swoistej modzie i nabyłam tęczową estońską wełnę. Zdecydowanie nie są to moje kolory, niemniej potrzeba przepuszczenia przez palce takiej tęczy była silniejsza niż rozsądek i dom dla niej znajdę, niewątpliwie :). Wełna jest z tych najcieńszych, 800m na 100 g.



















Przy tej cieniźnie dość długo się ją dłubie, jednak efekt jest niezawdony - przy wielkości - 210 cm szer. na 95 cm wys. cała chusta po zwinięciu zmieści się zapewne w większym portfelu :)

środa, 27 kwietnia 2011

Rybołowienie

jeden z narożników naszego podwórka graniczy z całkiem innym światem - spełnieniem marzeń poszukiwaczy wrażeń - zarybionym stawem. Krzyś wędkuje zazwyczaj z babcią, tatą lub - ostatnio - sam. Specjalnie użyłam słowa: "wędkuje", ponieważ "łowi" jako czasownik w pewnym stopniu dokonany jest tu zdecydowanie nie na miejscu :)

Krzysiowe wędkowanie szalenie kręci kota, który asystuje każdemu wędkarzowi licząc na mały gratis. I tak, osobie wędrującej z wędką do stawu towarzyszy miedziany ognik kręcący się z mruczeniem wokól nóg.




dla zabezpieczenia dzieci dojście do stawu odgrodziliśmy furtką zamykaną na kłódkę.










wtorek, 26 kwietnia 2011

terapia antystresowa

Od rana dzisiaj zaliczamy dentystę. Światełko w tunelu się pojawiło - nie złamały się korzenie, niepewna jest sytuacja zęba ułamanego, który wygląda najpoważniej z powodu uszkodzenia miazgi. Na razie pozostało nam czekanie, czy pojawi się martwica, czy nie.

Krzyś nadal czuje się świetnie, nie dokucza mu ani półpasiec ani szczęka, ręka Boska nad nami czuwa...

Ja, z kolei, w ramach poprawy nastroju zrobiłam ekspresową sesję zdjęciową, tym razem na okiennicy :) W roli głównej występuje ukończony niedawno Triinu scarf, któremu z lenistwa wynikającego z braku wełny (którą musiałabym sobie ukręcić) nie dorobiłam bordiury (co mu, na szczeście nie zaszkodziło zbytnio)






na zdjęciach poniższych widać rozmaite odcienie żółci, jakie udało mi się uzyskać w farbowaniu











a na drutach ostatnio u mnie zdecydowanie cieplej :)




poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Nasze Święta lazaretańskie

Dzisiaj zapisek z gatunku: ocalić od zapomnienia. Bohaterem głównym jest Krzyś, którego specyficzny sposób świętowania już kilka razy, hmmm... uświetnił nam rozmaite okazje. Chronologicznie rzecz biorąc, rozpoczął w wieku 1,5 roku, gdy w pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia pojawiły się u niego pierwsze ospowe krostki. Potem, w najbliższą Wielkanoc dostał trzydniówki. Wakacyjny ślub swojego wujka świętował z potężnym zapaleniem jamy ustnej (kto ma dzieci, wie, jak to wszystko wygląda)




Kilka lat później. Rok 2011r. Wielka Sobota, tuż po liturgii. Okazuje się, że lekkie swędzenie i pieczenie na plecach, na które czasem narzekał od trzech dni to półpasiec. Lekka panika w domu, żarty na temat Krzysiowych przypadłości świątecznych. Jakoś przełykamy fakt.


Wielka Niedziela. Kiedy nam się już wydawało, że półpasiec to najgorsze, co nam się może przydarzyć w te Święta, Krzyś bujając się na rękach między łóżkiem a komodą niezbyt dokładnie przyłożył lewą dłoń i spadł na ziemię wbijając dwie jedynki w podłogę. Dębową, lakierowaną - czyli twardą - tak, że są na niej dwa wyraźne zębowe ślady. Jedna jedynka ułamana na ukos. Wczorajsze popołudnie spędziliśmy częściowo w szpitalu na wizycie u chirurga szczękowego, który oceniał szansy na uratowanie Krzysiowych zębów. Na razie czekamy na okazanie się, które z nich będa martwe, do leczenia kanałowego. Kawałek - ten ułamany leży w lodówce, między świątecznymi przysmakami, namoczony w soli fizjologicznej oczekując na dosztukowanie. Krzyś, dzielny, nawet nie zapłakał (bo ja, mamo, tak się przestraszyłem, że zapomniałem płakać) a po powrocie od lekarza szalał dalej na podwórku z dziećmi. Tylko my, starsi, przeżywamy, myśląc, co go jeszcze czekać może.


A co nas czeka w Boże Narodzenie?!


I tak to Krzyś przyćmił wszystkie niemal świąteczne wydarzenia: Triduum, poszukiwanie prezentów w ogrodzie na dziewięcioro dzieci, rodzinne spotkanie... Biedaczek.

niedziela, 24 kwietnia 2011

Zmartwychwstanie...



Życzę Wam, którzy tu zaglądacie, ufności, radości, wiary i nadziei, które daje wiara w Zmartwychwstanie.

czwartek, 21 kwietnia 2011

W zasadzie za oknem mamy dzisiaj lato...

... więc zdjęcia ze spaceru, podczas którego poszukiwaliśmy wiosny są lekko nieaktualne. Niemniej żal je pominąć, tym bardziej, że pochodzą sprzed zaledwie tygodnia :)



















środa, 20 kwietnia 2011

wełniście ponownie

Wczorajsze zdjęcia były mocno takie sobie - niesprzyjającą okoliczność stanowił fakt bieganie koło mnie Jadzi, która usiłowała uciec mi poza furtkę bądź też, dla odmiany, położyć się na fotografowanym miękkim kocyku :) I tak mi mocno niepozornie wyszedł szal, która w sumie jest duży. Tak wygląda na mojej szopie :)




A teraz... moje wełny estońskie. Oglądam je i oglądam i nie wiem, która mi się podoba najbardziej. Z tęczowej zaczynam robić chustę, która nie wiem, jak będzie wyglądała, ponieważ nie chcę jej dokładać ozdobników w postaci wzorów zbyt wyrafinowanych - te obłędne kolory same się obronią.

Oto moje trojaczki :)










Zbliżenie na mój ulubiony aspekt jejże wełny - płynność przechodzenia jednego koloru w drugi. Mistrzostwo :)





wtorek, 19 kwietnia 2011

Bison shawlette

Gdzieś w międzyczasie skończyłam projekt książkowy - Bison shawlette pochodzi z jednej z zakupionych wcześniej pozycji. Robi się go łatwo i przyjemnie (czyli bezmyślnie, czyli można symultanicznie czytać lub oglądać film lub pilnować dzieci - jeśli robi się w porze dziennej). Wyszło mi ogromne chuścisko, nieco nietypowe, bo o kształcie zaokrąglonym, nie do końca trójkątnym. Wełnę miałam okazjonalną z Allegro, szkocką jakąś, bardzo fajnie się nią robiło.















a na wyspie kuchennej leżą moje trzy nowe cudne estońskie motki. W planach mam Echo Flower, jak tylko przegryzę się przez wzór angielski. ...

Lecą, dzieci poza domem są, doglądnąć muszę :)