piątek, 27 kwietnia 2012

Legginsy

Uszyłam znowu kilka par, tym razem bawiąc się nieco ich przyozdabianiem. Dzieci (a w zasadzie powinnam napisać: dziewczynki) noszą je ciągle, więc i ich stan jest już nieco uszczerbiony (przypominam, że szyłam je z używanych koszulek). Mamy jeszcze w zanadrzu kilka par oraz kilka sztuk dorosłej odzieży do przerobienia :)

wtorek, 24 kwietnia 2012

Niedziela tarasowa

Stało się - mamy już gdzie usiąść na podwórku nie ryzykując wpadki Telimeny - mrówki wieżowca tarasu jeszcze nie zwąchały. Poprzednią niedzielę - dzień zapowiadający się piękną pogodą - rozpoczęliśmy właśnie na tarasie. Wyciągnęliśmy koce, poduszki, książki - jeśli ktoś miał ochotę i oddaliśmy się miłemu świętowaniu. Pozostało jeszcze zaolejowanie desek by zabezpieczyć je przed pogodą - i nami. Dorobienie barierek w bardziej niebezpiecznych miejscach - jakby nie było wisi nad skarpą. I można cieszyć się błogosławionym lenistwem. Oczywiście w rozsądnym (czyli dostępnym) zakresie.
Od wczoraj mamy w domu pirata płci żeńskiej. Anielka dała się zakolczykować. Marzyła o tym od dawna i prosiła o to bardzo. Tyle, że zapał do piercingu minął po zrobieniu pierwszej dziurki. Drugiej sobie już przebić nie dała.I tak mamy w domu córkę połyskującą z jednego boku :)

poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Odżyłam!

Wróciłam do grona śmiertelników :) Mogę już wejść do pokoju z materiałami i maszyną i nie zwiać stamtąd niczym struś - pędziwiatr, mogę bez lęku zaglądać do mojej skrzyni wełnianej, mogę stanąć przy desce do prasowania i nie czuć się jak na galerach... życie wróciło!!! Udało mi się w związku z tym doprowadzić do końca sweterek dziergany przez miesiąc - jeszcze lepszy rekordzista niż fioletowa chusta. Prościutki, z kupionej wieki temu prutej bawełny (z jakiegoś powodu nie lubię robić z bawełny) miał załatać dziurę odzieżową naszego dziecięcia najmłodszego. Wcisnęłam ją wczoraj weń, dość mocno protestującą (pogoda była ładna i dzieci rozebrane biegały podlewając ogród) ugłaskując ją obietnicą, że to tylko na chwilkę. Sweter jeszcze nie moczony, rozłazi się więc na brzuchu (bawełna lubi się rozciągać, więc robiłam go na styk). Za to spod niego widać zajawkę tego, czym Was uraczę next time - naszyłam dziewczynkom legginsów - podobnie jak rok temu, z koszulek. U nas to najbardziej praktyczne rozwiązanie odzieżowe. Ale sesja legginsowo - tarasowa (tak, mąż skończył w zasadzie prace :) już nie dzisiaj bo lecimy do miasta - a jakże - do dentysty...
Pozdrawiam Was deszczowo - u nas dzisiaj leje, aż miło...

poniedziałek, 16 kwietnia 2012

zatrzymane chwile oraz światełko w tunelu :)

I znowu upłynął szmat czasu. Sporo się działo.
Przeżyłam 35. urodziny (współczujące: "to już teraz chyba niedługo umrzesz, mamo" z ust Anielki :)
Przeżyliśmy okres Okołowielkanocny - udało nam się uczestniczyć w komplecie rodzinnym w całym Triduum Paschalnym włączając w nie Jadzię co zaowocowało trwającym do dzisiaj ogromnym zainteresowaniem liturgiczno - teologicznym u naszej najmłodszej. Próbki pytań, którymi jestem zarzucana od tego czasu:
- a dlaczego Pan Jezus płakał?
- a dlaczego Pan Jezus tam wisi?
- a czemu ma tak nogi złożone? (o stopach przebitych gwoździami)
- a po co ta zasłona? (o fioletowej chuście)
- a te drzwi, czemu otwarte? (o uchylonym Tabernakulum)
- a kto nas swoją Krwią częstuje? Pan Jezus? Na krzyżu? (kto zgadnie, skąd to wzięła? :)
- a mamo, jaka jest ta piosenka i kieliszku i o panu? (podpowiem: chodzi o Wielkoczwartkowy psalm śpiewany u nas w czterogłosie idący: "Ten Kielich, który daje Pan...")
- a jabeł (sic!) to gdzie mieszka? (pada podejrzenie, że u nas za kanapą w pokoju z komputerem)
- Pan Bóg jest tam w niebie? A kiedy przyleciał?

i w ten deseń po wielokroć w ciągu dnia. Przy czym jednorazowa odpowiedź jej nie satysfakcjonuje, pytania wracają jak bumerang. Lekko to deprymujące, jako, że trzeba obmyślić odpowiedź i jeszcze dostosować ją do małego umysłu. Co nie zawsze się udaje.

Poza tym ruszyłam z ogrodem, dzisiaj pada, więc nie mogę dosiać pietruszki do wysianej wcześniej marchewki. Oraz groszku. Ale podobno ma być lepiej pogodowo.

Taras już wygląda całkiem rekreacyjnie, jeszcze kilka rzędów desek, wzrost temperatury i będzie można usiąść z kawą. Lub śniadaniem... mmm...

Wykonałam też chustę. Jest to prawdziwa rekordzistka - powstawała przez trzy tygodnie - nawet rock island tyle mi nie zajęła. Ale to wynika z mojej obecnej opieszałości i niemożności przełamania poczucia dyskomfortu pojawiającego się wraz z wzięciem drutów do ręki. Ale walczę z tym :)

Uszyłam również sukienkę dla Anielki, ale nie pokażę jej jeszcze gdyż wymaga liftingu :)





Komputer działa na mnie jakby mniej tłamsząco, istnieje wobec tego nadzieja, że będzie mnie tutaj więcej. Aczkolwiek będę się chyba starała, by nie tak dużo, jak to było wcześniej, ponieważ rodzina i dom zdecydowanie na tym zyskują :)
Pozdrawiam Was Wszystkie życząc, ach, wiosny!!!