środa, 29 grudnia 2010

nocą się udziergały...

... mitenki kolejne - pokazuję je, jako że nieco inaczej je wymyslilam niż te poprzednie - przedlużylam sciągacz.
Zdjęcia tylko znowu lipne - wyskoczylam w kaloszach na snieg by pstryknąć je w domu pozostawiając dzieci pod opieką pracującego (na urlopie, grrr.) męża, więc bawić się w ustawianie nie bylo czasu.


wtorek, 28 grudnia 2010

Żabowo

Chyba już mogę...? Prezentowa torba z ręcznym malowidlem dla malej milosniczki froszów :) Tylko jedno zdjęcie, więcej nie zdążylam zrobić przed jej wyfrunięciem z domu.



Rodzice nadal oczekują rzeczoznawcy z ubezpieczalni. Drzwi, w każdym razie wymienić muszą :(
A co do reniferów oraz skrzydel - uszycie ich, wbrew pozorom jest proste, przy najbliższej okazji postaram się porobić zdjęcia etapom produkcji, może komus się przyda?

poniedziałek, 27 grudnia 2010

poświątecznie

Baaardzo ambitnie tytul posta mi wyszedl :) Wychodzą konsekwencje starej prawdy, że przepelniony żolądek źle wplywa na myslenie... Więc tylko zdjęcia ostatnich, w Wigilię kończonych prezentów dla bratanicy i bratanków dwóch wklejam.
Dodam tylko, że Swięta byly cudne, mimo deszczu pokapującego w Wigilię. Jedyne, co popsulo atmoswerę, to fakt, że moi rodzice w drodze na Wigilię do nas zostali po ciemku staranowani przez nadjeżdżający z przeciwka samochód, który znisdzczyl im cale drzwi od strony kierowny - zjechal na ich pas ruchu. I zniknąl w ciemnosciach nie pozostawiając po sobie nawet wrażenia, co to byla za marka, kolor, o rejestracji już nie wspominając. Szczęsciem w calej sytuacji byl fakt, że jechali bardzo wolno (szklanka na drodze) i nic im osobiscie się nie stalo. Ale przykro, tym bardziej, że sprawca nawet się nie zatrzymal.





czwartek, 23 grudnia 2010

wtorek, 21 grudnia 2010

kominowo - śnieżno - anielsko...

Witam, po przerwie - i - zapewne - w związku ze Swiętami - przed przerwą :)
U mnie dzisiaj - jak w temacie - zaczynam od skończonego wczoraj komina robionego z potrzeby sytuacji - prawe oczka cięgiem moglam robić sobie w ciemnym pokoju, w którym siedzę wieczorami z zasypiającą Jadziną. No i zrobilam :)
(zdjęcia dzisiaj niezbyt dobre, gdyż nielaskawe oswietlenie zimowe sklanialo do użycia lampy)




Druga rzecz z kolei - nadal trwająca u nas zima - tym razem dam Wam nacieszyć się naszą ekscytacją na widok plugu snieżnego... jakiez to cudo jest...




I ostatnia zajawka - wczoraj uszyte i już darowane córce naszej wspólnej chrzestnej skrzydla anielskie. Nieco kolawe jeszcze - jako nie dogadalam się chyba z wypelnieniem. Jako modelka - oczywiscie - Aniella - któż lepiej by pasowa do anielskich skrzydel (poza tym, że przecież MUSIALA jes przymierzyć :)




Kończę, życzeń jeszcze nie skladając, liczę bowiem, że uda mi się tutaj jeszcze zajrzeć.

niedziela, 12 grudnia 2010

przedszkolak w męskim stylu :)

Oto torba na niezbędnik Pewnego Przedszkolaka. PANA Przedszkolaka, jak wynika z zastosowanego wzornictwa. Więcej nie napiszę, niech mówi sama za siebie :)


sobota, 11 grudnia 2010

zima nie taka zła :)))

Oto zapowiadane ujęcia zimy w nieco innej - ludzkiej - odslonie :)
Odsnieżanie naszej drogi wyjazdowej wygląda tak:




Zapowiadane odsnieżanie się odbylo - przyjechaly do nas - uwaga - DWA plugi, które rozgarnęly pięknie drogę tworząc potężną zaspę pod bramą :)

Dzieci przeszczęsliwe zrobily z koleżankami z sąsiedztwa igloo przy naszym plocie:




A teraz różne konfiguracje szczęsliwych doznawaczy prawdziwej zimy:








I jeszcze - Elkaleno - Dojazd do Nowego Kawkowa to niemal w każdym ukladzie pogodowym nielada wyczyn - teraz myslę, że niewykonalny :)))

efektywnie

Przede wszystkim dziękuję bardzo za wszelkie slowa wsparcia dotyczące poprzedniego mojego wpisu. Bardzoscie kochane :) I przeczytalam kilka razy mój tekst, żeby sprawdzić, czy rzeczywiscie udalo mi się tak żalosnie przedstawić naszą sytuację :)))
Bo wiecie... wyznam, że mnie się ta sytuacja - tak w odrewaniu od calej praktycznej strony - szalenie podoba :) Jest masakrycznie dużo sniegu, MArcin, który dzisiaj ma koncert w Olsztynie, wrócil wczoraj z próby w nocy do domu drogą, którą wczesniej wlasnoręcznie odsniezylam (przerzucilam chyba pól tony sniegu) . Dzisiaj od rana odsnieżal ją ponownie, podsypując popiolem z kominka i po pięciu podjazdach udalo mu się opuscić nas :) Wraca dzisiaj w nocy - podobno ma do nas dotrzeć plug - tak mi powiedzial pan z gminy, do którego, nie bacząc na weekend dzwonilam na komórkę. Podzialala groźba telefonu do wójta :)))
Ale przy tej calej uciążliwosci sytuacyjnej jest po prostu cudnie. Skrzyżowanie Narnii i basni Andersena - nie możemy się zdecydować na jedną opcję :) Nawet zmęczenie i ból rąk po lataniu z lopatą ma swój urok - odkrywanie, że jednak ma się częsci ciala, które bolą po pożytecznej pracy ma w sobie cos na miarę lokalnego, wewnętrznego Kolumba. Porobilam dzisiaj zdjęcia z podwórkowego życia - zdecydowanie radosniejsze niż te wczorajsze - wrzucę je tutaj wieczoram lub jutro. Ten wpis mial być bowiem - uwaga - kreatywny :)

Oto mitenki - niech Was nie zmylą zdjęcia - rozmiaru dziecięcego. Modelką jest rączka Anielki, ale na niej są lekko rozciąnięte - posiadaczka jest mlodsza nieco. Malutkie to się robilo...




Czapka do kompletu chusty gail, zdjęcie kiepskie, bo robilam je wisząc w drzwiach tarasowych z Jadzią usilującą wyjsć mi po plecach na dwór





I na koniec - przy okazji zlapalam na zdjęciu kawalek sweterka, który ma dluuugą historię - zaczęlam go robić w szpitalu jeszcze w ciąży z Krzysiem. Zaczęlam i stracilam serce do niego, tak, że skończylam dopiero w ciąży z Anielką. Ale ona, z kolei go nie nosila wcale niemal. I trafil tak, niemal nieużywany - na najmlodszą...



Ha! - wlasnie dzwonil Marcin - kto to mówil, że w miescie jest latwiej?Wpadl tam w taką zaspę, że drzwi nie mógl otworzyć...

piątek, 10 grudnia 2010

oto dlaczego nie pojechałam dzisiaj do pracy...

Wczoraj jeszcze z pelnym samozaparciem wyruszylam di miasta wojewódzkiego. Wyjechalam dzięki pomocy taty, który mnie wypychal (mamy wyjazd dorgą lekko pod górkę). Do pracy dojechalam spóźniwszy się póltorej godziny. Zarwalam przerwę, zostalam po godzinach, spóźnienie nadrobilam. W drodze, stojąc w korku dzwonilam do gminy w sprawie odsnieżenia naszej drogi (zawsze trzeba się przypomnieć) Pierwsza odpowiedź brzmiala - brak kasy na ten rok, odsnieżania raczej nie planują. Ale może, może... Proszę sobie wyobrazić targające mną uczucia. W drodze do domu ugrzęzlam samochodem przed domem sąsiadki, jakies 200 m. od nas. Latalam przez pola po lopatę, bardzom z siebie dumna bo samej udalo mi się wykaraskać i dojechać do garażu. I to by bylo na tyle. Wieczorem dojechal - o dziwo - plug, jeździl u nas niemal 20 minut, tyle się usypalo. Taka akcja zdarza się u nas 2 - 3 razy do roku, proszę więc sobie wyobrazić euforię dzieci...
Uspokojona tym przejawem dbalosci gminy o nas poszlam spokojnie spać. By rano, wyjrzawszy przez okno zobaczyć to:











Marcina do pracy ekspediowala cala rodzina, wszyscy latali z lopatami, trzymali kciuki, mówili różańce jak podjeżdżal (enty raz próbując) pod górkę. Udalo się. Wyjechal. Korzystając z tego, że wszyscy bylismy już ubrani postanowilam pójsć do sklepu po jedzenie - brakowalo już chleba, owoców etc. Jak tylko wyszlismy za furtkę zaczęla się snieżyca. I rozpadly się nam sanki, w których jechala rozparta JAdzia. Więc szlismy: ja z plecakiem, w ciężkawą Wigi na rękach plując sobie w brodę, że nie wzięlam chusty, dzieci ciągnące na zmianę puste sanki. Wracaliusmy podobnie, tyle że z zakupami, w dodatku nieprzemyslanie wzięlam za maly pecak i częsć trzeba bylo targać w rękach... Jak doszlismy do domu to już nawet dzieci nie targowaly się o pozostanie na podwórku :)))
Mamy na trawniku snieg powyżej kolan, wybieglam skacząc susamu, do karmnika by nasypać ptakom slonecznika, wrócilam z kaloszami (nie chcialo mi się zapinać koazków) pelnymi sniegu w srodku. Rozpalilam kominek i zaczynam snuć rozmyslania na temat powrotów: Marcina z pracy i mojej mamy z drugiego końca Polski...

niedziela, 5 grudnia 2010

Zimie na przekór

a wlasciwie nie do końca na przekór. Bo ja się jeszcze nią nie znudzilam i mimo utrudnień w dojazdach jakos na razie nie mam nic przeciwko bieli za oknem, wymuszonym okolicznosciami codziennym ogniem na kominku i sankom przed domem.
Ale wewnętrznie brakuje mi barw. Więc sobie je zastosowalam w szyciu :)
Powstale trzy portfele kompletnie nie w temacie zimowym.
Zszylam je do końca dzisiaj, robiąc podejscia do tej czynnosci od dwóch dni... na razie jestem uziemiona z powodu Wigi, której na górę zabrać nie mogę - brak wykończenia schodów, poręczy, wszędobylksie materialy budowlane na korytarzu oraz szpikli, wlóczki, materialy etc w pokoju, w którym szyję.






Jak juz wspominalam, Krzysiowe losy edukacyjne zawiesily się w pewnej chwili, stanęlo na tym, że ten rok szkolny jednak zaliczy w placówce - nadal chodzi tam z nieslabnącą radoscią, hacząc po drodze wszelkie możliwe zajęcia dodatkowe (kólko plastyczne oraz SKS), nadal uczęszcza na zbiórki zuchowe oraz tańce ludowe w ZPiT Warmia (z Anielką) oraz jest kandydatem na ministranta. Jak sobie pomyslę, że jeszcze pól roku temu nie chcial mi dać odjechać w celu zaparkowania samochodu podczas gdy on mial czekać na chodniku to myslę, że Krzys przeszedl jednak kawal drogi... Przedszkolnym homeschoolersem pozostaje nadal Anielka :)

sobota, 4 grudnia 2010

jakby rutyniarsko...?

Zaslaniam się, czym się da: pracą, dziećmi, domem, dojazdami - byleby ukryć fakt popadnięcia w - eufemistycznie rzecz ujmując - lekką rutynę twórczą. Poduszka Anielkowa leży w stanie takim, jakim ją pokazalam jakis czas temu, zblokowane leżą panele na torbę welnianą, wykrojów na torby mam już gotowych na kilka sztuk, mitenki dziecięce kończące zamówienie idą mi jak przyslowiowa krew z nosa, trzy - bynajmniej nie zimowe portfele leżą i tylko czekając na zeszycie.
A ja caly czas robię chusty Gail...
Powodów jest kilka - jako pierwsze padną te wszystkie wymienione na początku. Wzór opanowalam już tak perfekcyjnie, że nie muszę patrzeć nie tylko na wzór z kartki, ale udaje mi się nawet czytać książki dzieciom podczas dlubania (ostatnio przegryzamy się przez "Podróż wędrowca do switu" - trzecią częsć Opowiesci z Narnii.) Jadzię też pilnuję kątem oka nie patrząc na druty - jest to niezwykle wygodne. Poza tym jakos na te wlasnie chusty mam najwięcej chętnych. Czyli - żadnej motywacji (oslabianej jeszcze dodatkowo lenistwem powstrzymującym mnie przez przegryzaniem się przez kolejny wzór anglojęzyczny) do podejmowania kolejnych chustowych wyzwań. Degrengolada totalna...
A najgorsze, że nawet pisząc to nie czuję się jakos źle z tym. Tylko czuję potrzebę wytlumaczenia się, że tutaj tak się zrobilo monotematycznie. Zapewne kiedys się poprawię. Aby tak calkiem się samej nie znudzić zmieniam tylko mlóczki :)
Oto dwie kolejne 0 jedna z Himalayi Padisah, druga z tureckiej mieszanki welny, moheru i akrylu - nie chce mi się lecieć po banderolkę na górę a zapomnialam znowu nazwy, ale to ta sama wlóczka, z której byla moja chusta na candy.







I, na końcu, obie ciotki razem na plocie :)