poniedziałek, 27 września 2010

Dyniobranie

Sobota byla naszym dniem zewnętrznym - urzęźlismy w ogrodzie - mąż dokonywal rozmaitych operacji na konstrukcjach drewnianych (w tym na podporze dla glicynii), ja zajęlam się ostatnimi (w zasadzie - przedostatnimi) ogrodowymi zbiorami. Dzieci podzielily się w sposób absolutnie przewidywalny; w drewnie dlubal Krzys, dziewczynki udaly się ze mną na zbieranie dyni (sztuk, jak na razie jedna :) oraz fasoli porastającej wigwam - w zalożeniu miejsce zabaw. Udalo mi się zrobić moim pomocnicom kilka zdjęć, na większosci są, hmmm... wyjątkowo szczęsliwymi dziećmi (wskazuje na to ich strój - podopwiadam) Wigi w zasadzie glównie latala pod górkę i z górki kradnąc Anielce zbieraną przez nią fasolę. Anielka pomagala mi znosząc zdobyte plony - a to fasolę, a to cukinie... Dzień byl piękny, wieczór również, więc nic dziwnego, ze zakończyl się ogniskiem :)
I w niedzielę, po przebiegnięciu skansenu w Olsztynku - również :))
Rozogniskowalismy się na koniec sezonu...






sobota, 25 września 2010

Nowy image spódnicy :p

Zanim dzień rozkręci się na dobre, po porannym oporządzeniu rodziny siadam szybko przed komputerem by pokazać Wam, co się wczorajszą nocą narodzilo :)))
Mama moja, znając moje szmaciarskie upodobania jakis czas temu robiąc porządek w szafach obdarowala mnie kilkoma spódnicami z gatunku tych welnianych i welnopodobnych. Leżaly, leżaly a mi jakos nic do glowy nie przychodzilo. Aż wczrajszego wieczoru...
Oto postanowilam w końcu uszyć cos z zalożenia dla siebie. Po dlugim czasie, bo ostatni byl kilka miesięcy temu portfel. Ruszylam więc materialy w bliskich mi aktualnie kolorach i uszylam sobie torbę. (I po raz kolejny utwierdzilam się w przekonaniu o koniecznosci nabycia napownicy) Kupilam wczoraj grubasną camelę, która w polączeniu z ociepliną dala ciekawy efekt, torba jest sztywna, ale plastyczna. POJEMNA - mój glówny atut - wszak zmiescić się do niej muszą takie rzeczy jak zapasowe książeczki, pieluchy, sciereczki, moje druty :), soczki etc. Tutaj się zmieszczą. A jak nie - uszyję większą :)))
Użylam też po raz pierwszy metalowych lączników, na których zawisl pasek - oczywiscie zapomnialam ich sfotografować. Kończę na tym i lecę - czeka mnie pieczenie z Krzysiem ciasta marchewkowego oraz - zadanie na dzień dzisiejszy - przygotowanie do mrożenia mojej pierwszej wlasnej hodowli gigantycznej dyni, której widok z okna sypialni co rano poprawial mi nastrój od kilku tygodni (tzn odkąc zaczęla przypominać ogromne bulwy widziane w filmach :))) Więc na obiad dzisiaj zupa z dyni (ale nie na slodko, bo nie lubię :))



poniedziałek, 20 września 2010

Mam, mam!!!

Przyjeżdżam dzisiaj z pracy do domu, w pokoju leży dosć pokaźnych rozmiarów paczka. Czyżby kolowrotek...? Niemożliwe, pieniądze dopiero wczoraj wyslalam - w dodatku niedziela to byla, więc pieniądze raczej dopiero dzisiaj doszlyby do wystawcy... Zaglądam do pudla - wystaje z niego metalowy STARY kawal drutu. Jest...
Mam, Proszę Państwa, w domu mój wymarzony mebel - przyrząd. Piękny jest, stary ale dodatkowo - co najważniejsze - sprawny. Nie mam tylko jeszcze na czym go wypróbować. Nie dodając tak blahej kwestii, że nie potrafię :) Ale się nauczę.
Moje cudo wygląda tak:




z wiercącą się modelką:




i bez:


I lecę oporządzać trzy wielkie kosze grzybów uzbierane podczas póltorejgodzinnego wyjscia do lasu. Szukam przepisu na schab z kurkami :)))

sobota, 18 września 2010

o kolejnym torbiszczu i ... kołowrotku...

Zacznę od odpowiedzi:

Asiu schemat na chustę wrzucilam na Radosnej Twórczosci - widzialas?

jednoiglec i Raj Lal - Kochane, rzucilyscie odpowiedź na moje ostatnie rozważania, czy w dobie tak wielkiej ilosci candy warto robić kolejne - czy już nie ma przesytu. Wobec zapotrzebowania jak tylko uporam się z zamówieniami poczynię cos na rzecz rozdwnictwa :)

Cóż jeszcze: skończylam wczoraj torebkę dla koleżanki - ciekawe, czy się domysli, że to dla niej, bo nic nie mówilam :) Chyba, że zapomniala... Pod nóż poszla lumpeksowa kraciasta spódnica - jako pasek zastępczo podrzucilam moją apaszkę






I ostatnie: aż się boję pisać, bo dla mnie to jeszcze totalna abstrakcja (tzn to, co zbilam i co mam zamiar zrobić: hmmmm, hmmmm
KUPILAM KOLOWROTEK
I - co ważniejsze - nie w celu wystrojenia wnętrza. Mam zamiar - poważny zamiar prząsć welnę. O matko, sama się boję moich pomyslów...

wtorek, 14 września 2010

z cyklu: co na półkach zalega... :)

Jeszcze jedna z himalayi - czerwona - nie mogę się oprzeć :)))
Ten sam najprostszy wzór, bezmylny w wykonaniu. I lecę do jęczącej w krzeselku usmarkanej nada Wigi



poniedziałek, 13 września 2010

pawie czapidło :)

Podziwiam swoją wlasną plodnosć - jednego dnia dwa posty i to jeszcze na dwa różne tematy... :)
Wrzucam jeszcze skończoną dzisiaj czapkę stanowiącą pendant do pawiej chusty. Ponieważ glowa, na którą czapkę robilam ma mniejszy obwód niż moja wlasna, za modelkę poslużyla Anielka - jej glowa z kolei w czapie niemal utonęla. Brzegi się wywinęly - to też wynik niedopasowania obwodu modelki oraz odzieży. Wzór ażurowy to powtórzenie lisciowego motywu z chusty. Czapka jest bezszwowa, więc można lisć przesuwać na sobie w prawo i w lewo :)
Dziękuję za wszyskie mile komentarze. Migdalowej, mimo wszystko, też dziękuję :)))




P.S. zaczęlam też, oczywiscie na próbę chustę z merynosa... i torebkę jedną też zaczęlam...

Farbowany merynos wygląda tak:

Komentarzy mych więcej tu nie wstawię, bo na kolanach mam usmarkaną Wigi, oboka biega usmarkana Anielka, przed domem bawi się usmarkany Krzys a na kanapie leży usmarkany i gorączkujący mąż mój wlasny. Życie rządzi :)





niedziela, 12 września 2010

niedziela pielgrzymkowa i co z tego wynikło

Mieszkamy niedaleko Gietrzwaldu, jednego z najbardziej znanych sanktuariów Maryjnych w Polsce. Rokrocznie w jedną z pierwszych wrzesniowych niedziel z okolicznych miast, miasteczek i wsi ciągną tam lańcuszki pielgrzymek. Również z naszej miejscowosci. Zazwyczaj z naszej rodziny wyrusza mąż zabierając ze sobą Krzysia. Anielka do tej pory byla zbyt malo rozchodzona, by przejsć w sumie okolo 10 km a w tym roku nie idzie ze względu na Jadzię - zabranie jej nawet w wózku grozi ugrzęźnięciem w srodku lasu z oportunistycznie nastawioną niewiastą pragnącą udać się pieszo w akuratnie odwrotnym niż naszym kierunku. Muszę więc pozostać z nią w domu. Z kolei Marcin zabrać ze sobą dwojga dzieci nie daje rady - potencjalnie przynajmniej - zalożywszy sytuację, że naraz oboje żądaja niesienia na barana...
Jestesmy więc we trzy na straży domostwa. W takich sytuacjach przychodzą do glowy różne glupoty. Moja wlasna kolacze się we mnie już od dawna, jednak dopiero dzisiaj dojrzewa. I tak mając przy sobie dwie moje córki postanawiam wreszcie ufarbować welnę. Mam w domu merynosa nabytego jeszcze w czasach gdy ludzilam się, że uda mi się Wigi wychować bezpieluchowo - mialy z niej powstać otulacze. Ponieważ z planów pozostają jedynie wspomnienia, welna na niedoszle otulacze przechodzi metamorfozę.



Dosć niefrasobliwie przy plączącej się kolo mnie Wigi zaczynam przygotowania do czynnosci iscie alchemicznych. Miejsce kaźni zostaje ustanowione na postumencie, na którym latem bylo stanowisko basenowe. Rozrabiam farby jednoczesnie mocząc welnę w letniej wodzie z plynem do naczyń. Dla ochrony desek rozkladam folię aluminiową a na niej - spożywczą.
Te dwa brudne naczynka po bokach są wyciągniętymi z piaskownicy zabawkami dzieci - ich zadaniem jest przytrzymywanie placht folii by nie odfrunęly



Farbowanie jest porównywanle dla mnie z moim osobistym nigdy nieodbytym skokiem na bungee - zanurzenie welny w kolorze wzmaga niebotycznie poziom adrenaliny...


... i za groma nie wiadomo, co wyjdzie.




Na razie dalej nie znam efektu ostatecznego, ponieważ produkt schnie. Ale proszę o trzymanie kciuków :) Mają z tego powstać komplety chusciano - czapkowe dla obu córek a musza przecież porządnie wyglądać a nie jak calkiem zwiesniaczale... :)))

czwartek, 9 września 2010

Odsłona szalowa (szałowa? :)

Tym razem na drutach mam szal. Nazwano go Miss Lambert's i wykonując go zastanawiam się, czy miss Lambert, która byla jego insporacją kiedykolwiek istniala. Wiem, że nie będzie to szybkie wykonanie, ponieważ jednoczesnie wolne chwile staram się dzielić między zamówione Gail w pawich kolorach (sztuk w sumie 4 :) a zglębianie skarbnic, jakimi są moje nowe nabytki książkowe. Wolnych chwil w zasadzie nie ma zbyt wiele, dzielone pomiędzy dzieci a dzieci, zdarzają się jedynie po ich zasnięciu. Zbieram je jak sroka blyskotki, cieszę się nimi jak dziecko (równie jak dziecko wieczorami zmęczona) i staram się doceniać w tym zmęczeniu fakt, że mam KIM być zmęczona. Dzięki codziennemu zaambarasowaniu bardziej doceniam wolny oddech, który lapię gdy przez moment nic się wokól mnie nie dzieje, a który wielu ludzi często utożsamia z nudą. Nie znam nudy.
Szal powstaje szaroniebieski - ma pasować do nieba o tej porze roku - nieba, które rzadko już bywa skończonym blękitem.




wtorek, 7 września 2010

Kobieta zmienną jest...

... dlatego jej niezbędnym atrybutem powinna być torebka - kameleon. Zmienia się taka w zależnoci od sytuacji, potrzeby, pory dnia etc. Uszylam cos takiego :) Wymieniać uchwyty można w niej do oporu, trzeba tylko posiadać większą ilosć apaszek...
Bardzo mi się ją dobrze szylo, cos czuję, że chyba nie poprzestanę na jednej :)))





W Anielce na widok aparatu i torby odezwal się pradawny instynkt malej kobietki i też zażądala zdjęcia :))

niedziela, 5 września 2010

zeby nie było, że już tylko druty... :)

udowodnić potrzebowalam - sobie zwlaszcza - że maszyna, jeszcze bywa akcesorium uzywanym przeze mnie. Mialam od dwóch tygodni wykrojone materialy na 3 kosmeTyciunie tylko z zebraniem się do zeszycia ich jakos czasu braklo. I dzisiaj podczas poludniowej (jedynej) drzemki Wigi w końcu udalam się na górkę pozostawiwszy starsze dzieci pod opieką tatową :)) Wyszly mi dwie sztuki, trzecia jeszcze nawet nie zostala ozdobiona - weny zabraklo jakos. Za to po poludniu udalismy się ze znajomymi na festyn do Brąswaldu. I tutaj czekala mnie ogromna niespodzianka: mianowicie poznalam panią, która jest ludową twórczynią, wykonuje m.in hafty czepców warmińskich tradycyjnymi metodami. I - uwaga - tadam - wzięlam jedną lekcję tych haftów. Temat wymaga zglębienia, namiary na panią wespól z koleżanką (też lubującą się w rękodziele) wzięlysmy, udoskonalać umiejętnosci będziemy :)
A oto moje niedzielne wypociny, slońce bylo niemilosierne a o ile z cieniem na zdjęciach radzę sobie jako - tako to ze slońcem wcale :)
Alberto się przypętal i towarzyszyl mi nie dając się pogonić...











Przy okazji dziękuję zaglądającym mile slowo zostawiającym :)
Betsy Petsy - a i owszem :) na maila mego zapraszam serdecznie :)