My uwielbiamy :)
W roku ubiegłym cały zasiew zjadły nam robaki, w tym wysiałam kilka paczek więcej by uzupełnić zamrażarkowe zapasy. I na razie nic go nie zjadło :) Zbieramy cyklicznie, ile dam radę (już spadła mi wydolność, niestety) i wczoraj z Jadzią oberwałyśmy część strąków w kilku turach. Kawałek jednej z nich udało mi się złapać.
Przy okazji uwieczniłam naszą dzicz ogrodową, nad którą nie jestem w stanie do końca zapanować (pielenie z niemożnością wygodnego pochylenia się jest jednak trudne), Za to uwiodły mnie kolory, które dały pomidory, pory, selery oraz bujna zieleń wokół nich...
Jadzik przy pracy
Proszę zgadnąć, jakiż to rodzaj bobu (pod względem kolorystycznym) preferowałą moja córka?
Zgrabny futeralik na jeden instrument i malutki instrumencik :)
W pobliżu druty z, zieloną, a jakże, robótką - rękawiczkami, które w dniu dzisiejszym już zakończyłam a pokażę jutro :)
Strony
Etykiety
akcesoria
(12)
aplikacje
(10)
by dzieci
(23)
candy rozdawajka
(5)
chuścianki
(111)
Cladonia
(2)
czapidła
(22)
czytamy
(1)
dla dzieci
(79)
domowo
(18)
dziergane
(190)
farbowanie
(13)
filcoki
(4)
folklorystycznie
(12)
haft warmiński
(3)
homeschooling
(17)
k
(1)
kołowrotkowo
(9)
kominiarsko
(6)
koraliki i inne
(12)
kosmetyczki
(10)
kuchennie
(3)
lawenda
(17)
literatura
(3)
Lokalnie - warmińsko
(7)
mądrości z pograniczna handmade :)
(2)
muzyka
(4)
nasze zabawy
(9)
ogrodowo
(11)
patchwork
(21)
photo props
(1)
portfele
(40)
recycling
(62)
rękawicopodobne
(12)
różne takie :)
(26)
s
(1)
szycie
(115)
ślub
(2)
takie miejsca
(1)
targi
(2)
Tilda
(1)
torebki i torby
(18)
tutoriale
(3)
ubraniowo
(50)
wypadki przy pracy :)
(1)
wyróżnienia
(1)
z koszulek
(4)
zatrzymane chwile
(117)
zdania do zapamiętania
(8)
zestawy sugerowane
(5)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ogrodowo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ogrodowo. Pokaż wszystkie posty
czwartek, 23 sierpnia 2012
poniedziałek, 26 marca 2012
Dawkuję
Doznania estetyczne, których źródłem może być moja twórczość są ostatnio mocno ograniczone ilościowo, więc cedzę je skąpo.
Stąd też i aktualna premiera ubiegłotygoniowej spódniczki tanecznej Anielki, tej, która została poplamiona dość widocznie, niestety. Farby do tkanin posiadałam jeszcze z zamierzchłej przeszłości, wzory motywów ludowych zbieram od jakiegoś czasu, więc nie wychodząc z domu mogłam przystąpić do naprawiania szkody. Plama była nieduża, ale wstydliwie nie napiszę, od jakiego czasu szpeciła ubiór.
Wyszło coś takiego:
A oto rękodzieło mego męża :)
Będzie tarasem - wymarzonym od wielu lat. U dołu jest skarpa, której nie widać, za nią skrywa się ogród warzywny, którego nie tylko nie widać, ale też jeszcze go nie ma, jest tylko na papierze :) Czekam na jakikolwiek cieplejszy dzień by wyjść do prac na zewnątrz, bo marznę ostatnio okrutnie...
Stąd też i aktualna premiera ubiegłotygoniowej spódniczki tanecznej Anielki, tej, która została poplamiona dość widocznie, niestety. Farby do tkanin posiadałam jeszcze z zamierzchłej przeszłości, wzory motywów ludowych zbieram od jakiegoś czasu, więc nie wychodząc z domu mogłam przystąpić do naprawiania szkody. Plama była nieduża, ale wstydliwie nie napiszę, od jakiego czasu szpeciła ubiór.
Wyszło coś takiego:
A oto rękodzieło mego męża :)
Będzie tarasem - wymarzonym od wielu lat. U dołu jest skarpa, której nie widać, za nią skrywa się ogród warzywny, którego nie tylko nie widać, ale też jeszcze go nie ma, jest tylko na papierze :) Czekam na jakikolwiek cieplejszy dzień by wyjść do prac na zewnątrz, bo marznę ostatnio okrutnie...
niedziela, 9 października 2011
sobota
Sobota, jedna z tych, jakich wiele. I dlatego warta zatrzymania.
Pod nóż poszła pierwsza z dyń - Jadzia wybrała najmniejszą :) Poszukałam w internecie nowego sposobu konserwowania, krojenie w kostki tak twardego warzywa pozostawia za sobą bolące nadgarstki, poza tym kostki zajmują dużo miejsca w zamrażarce. Postawiliśmy więc na mus z cząstek opiekanych pierwotnie w piekarniku:
Po wyjęciu uzyskuje się cudny kolor i aromat
Obiad, oczywiście zaczynał się zupą z dyni...
Krzyś przezywa zbliżający się za tydzień koncert, na którym mają mieć wejście również dzieci uczestników - szykuje się z dużym zaangażowaniem :)
siostry... nadal w doskonałej komitywie. Czasem zastanawiam się, czy Anielce bliżej jest mentalnie do starszego "Bliżej" Krzysia, czy do Jadzi, młodszej o znaczniejszą ilość lat... W chwili, w której to piszę, siedzą za mną na kanapie ukryte za ogromnym słownikiem obrazkowym postawionym na ugiętych w kolanach nogach. Z dużą radością oglądają obrazki, Anielka usiłuje wprowadzać kolory w świat siostrzany :)
A tutaj moja chusta, którą będę robiła, mam nadzieję, krócej niż Odyseusz wracał do domu. Chociaż chyba niewiele krócej :) Nawet nie podejmuję się liczenia ilości oczek w rzędzie, które teraz przerabiam :)
Pod nóż poszła pierwsza z dyń - Jadzia wybrała najmniejszą :) Poszukałam w internecie nowego sposobu konserwowania, krojenie w kostki tak twardego warzywa pozostawia za sobą bolące nadgarstki, poza tym kostki zajmują dużo miejsca w zamrażarce. Postawiliśmy więc na mus z cząstek opiekanych pierwotnie w piekarniku:
Po wyjęciu uzyskuje się cudny kolor i aromat
Obiad, oczywiście zaczynał się zupą z dyni...
Krzyś przezywa zbliżający się za tydzień koncert, na którym mają mieć wejście również dzieci uczestników - szykuje się z dużym zaangażowaniem :)
siostry... nadal w doskonałej komitywie. Czasem zastanawiam się, czy Anielce bliżej jest mentalnie do starszego "Bliżej" Krzysia, czy do Jadzi, młodszej o znaczniejszą ilość lat... W chwili, w której to piszę, siedzą za mną na kanapie ukryte za ogromnym słownikiem obrazkowym postawionym na ugiętych w kolanach nogach. Z dużą radością oglądają obrazki, Anielka usiłuje wprowadzać kolory w świat siostrzany :)
A tutaj moja chusta, którą będę robiła, mam nadzieję, krócej niż Odyseusz wracał do domu. Chociaż chyba niewiele krócej :) Nawet nie podejmuję się liczenia ilości oczek w rzędzie, które teraz przerabiam :)
poniedziałek, 3 października 2011
weekend z wirusem
Weekend przebiegł inaczej niż to sobie zaplanowaliśmy. Miały być grzyby, prace ogrodowe, intensywne spędzanie czasu. W zamian mieliśmy rotawirusa, który skutecznie uwiązał nas do domu. Bo niby przebiegał mało dramatycznie, to jednak nie pozwolił nam za daleko oddalać się od kanalizacji :)
Dzisiaj Anielka, jako jedyna nadawała się do pójścia do szkoły, Krzyś jeszcze osłabiony został w domu, Jadzia jest taka nieokreślona, marznie i narzeka na ból brzucha, Marcin udał się do pracy a ja zostałam w domu. Jechanie ze wstępnymi objawami na szpitalne oddziały to jak wożenie drzew do lasu...
Weekendowo rozpoczęłam więc odzież z zamówionej malabrigo. Projekt jest jeszcze wielce tajemniczy, bo nie wiem, czy do końca mi wyjdzie to, co planuję. Ma być chusta z kapturem, wzór taki a raczej jego dowolna interpretacja, bo inne mają być proporcje między poszczególnymi ściegami. Na razie utknęłam, bo nie mogę znaleźć czasu na przetłumaczenie, jak to jest z tym środkiem. Ale teraz może mi się uda... dzięki wirusowi...?
Dynie obrodziły pięknie, bardzo lubię ich widok wśród roślinności. Tym bardziej, że rozrastają się niemiłosiernie - jedna z nich niemal zadusiła rododendron. CZeka nas pyszna zupa zimą...
buty Jadzi po zabawie w ogrodzie wyglądają tak: :)
Dzisiaj Anielka, jako jedyna nadawała się do pójścia do szkoły, Krzyś jeszcze osłabiony został w domu, Jadzia jest taka nieokreślona, marznie i narzeka na ból brzucha, Marcin udał się do pracy a ja zostałam w domu. Jechanie ze wstępnymi objawami na szpitalne oddziały to jak wożenie drzew do lasu...
Weekendowo rozpoczęłam więc odzież z zamówionej malabrigo. Projekt jest jeszcze wielce tajemniczy, bo nie wiem, czy do końca mi wyjdzie to, co planuję. Ma być chusta z kapturem, wzór taki a raczej jego dowolna interpretacja, bo inne mają być proporcje między poszczególnymi ściegami. Na razie utknęłam, bo nie mogę znaleźć czasu na przetłumaczenie, jak to jest z tym środkiem. Ale teraz może mi się uda... dzięki wirusowi...?
Dynie obrodziły pięknie, bardzo lubię ich widok wśród roślinności. Tym bardziej, że rozrastają się niemiłosiernie - jedna z nich niemal zadusiła rododendron. CZeka nas pyszna zupa zimą...
buty Jadzi po zabawie w ogrodzie wyglądają tak: :)
sobota, 3 września 2011
Marchewkowo
Sierpień jest u nas miesiącem zbiorów. Nasz ogród swoją bujnością obdarza w dość zaskakujący sposób. O ile, np. marchew zawsze jest niezawodnie ogromna o tyle, np. pory po raz pierwszy wyrosły nam imponującej wielkości. Zazwyczaj wiosną sadziłam je gdy miały wielkość ołówków, jesienią zbierałam wielkości ołówków stolarskich :) Na marchew mamy zawsze ochotę, czy to na surowo, czy to w formie... ciasta. Bije rekordy popularności w związku z czym zawsze mam pełne szuflady zamrażarki utartej marchwi. Przemysł marchwiany w naszym wykonaniu wygląda tak:
Zbiorem od zawsze zajmują się dzieci zachwycone robieniem zapasów na zimę :)
Potem mycie - nieodmienna fascynacja Jadzi :) (zawsze staram się zbierać marchew na tyle wcześnie by uniknąć konieczności obierania jej i wykrawania uszkodzeń)
Szatkowanie w malakserze - domena Krzysia - proszę wrażliwców o przymknięcie oczu, ja sama już wiem, że palców mi tam nie włoży :)
Efekt końcowy - miły dla oka. Takich pojemników po pierwszym zbiorze (jakaś 1/3 grządki) mieliśmy 11. Gdzie zamknę resztę? A przed nami jeszcze dynie... Chyba trzeba je intensywnie przerabiać na ciasta... :))) - akurat na dzisiejsze urodziny zasmarkanej po pas najmłodszej będzie, jak znalazł :)
czwartek, 26 maja 2011
Prezent z nieco innej bajki :)
Jak już swiętować Dzień Matki, to czemu nie na calego?
Prezent najlepszy sprawila mi dzisiaj Jadzia. 37,5 stopnia gorączki i male czerwone kropeczki, które za uszami już zaczęly podchodzić plynem... Yes! Mamy ospę!!! Ostatnie z naszych dzieci w końcu ją zlapalo - po chorowaniu Anielki, zlapanym od Krzysia (na które, jak wspominalam, polowalismy wczesniej jakies 6 razy odwiedzając wszystkie chore dzieci z okolicy), w którym nie uczestniczyla nasza najmlodsza już snulam wizje, że ona też taka oporna i zachoruje np, pisząc maturę. Oporna jest, bo zarazila się dopiero od drugiego chorującego w naszym domu dziecka, ale nie czeka nas wizytowanie wszystkich zawirusowanych znajomych... Na razie bardzo zadowolona podsuwala do smarowania zainfekowane miejsca, widać pamięta, jak tego zazdroscila Anielce :)
Dodam też, że w kuchni mam szpinak z naszego ogrodu. Urósl wyjątkowo szybko, mam wielkie liscie, zerwalam więc dwie garscie i jutro mamy nowalijkowe nalesniki :)) Przede mną tylko przebranie tego ustrojstwa, za czym nie przepadam.Ale cieszy mnie to, że to już nasze wlasne, wyhodowane...
Mamy Drogie zaglądające tutaj (te przyszle też :) życzę Wam dużo milosci do Waszych dzieci oraz dystansu do problemów macierzyństwa. Osobiscie dobieram je jako powolanie i radosci z jego realizowania też Wam życzę :)))
Prezent najlepszy sprawila mi dzisiaj Jadzia. 37,5 stopnia gorączki i male czerwone kropeczki, które za uszami już zaczęly podchodzić plynem... Yes! Mamy ospę!!! Ostatnie z naszych dzieci w końcu ją zlapalo - po chorowaniu Anielki, zlapanym od Krzysia (na które, jak wspominalam, polowalismy wczesniej jakies 6 razy odwiedzając wszystkie chore dzieci z okolicy), w którym nie uczestniczyla nasza najmlodsza już snulam wizje, że ona też taka oporna i zachoruje np, pisząc maturę. Oporna jest, bo zarazila się dopiero od drugiego chorującego w naszym domu dziecka, ale nie czeka nas wizytowanie wszystkich zawirusowanych znajomych... Na razie bardzo zadowolona podsuwala do smarowania zainfekowane miejsca, widać pamięta, jak tego zazdroscila Anielce :)
Dodam też, że w kuchni mam szpinak z naszego ogrodu. Urósl wyjątkowo szybko, mam wielkie liscie, zerwalam więc dwie garscie i jutro mamy nowalijkowe nalesniki :)) Przede mną tylko przebranie tego ustrojstwa, za czym nie przepadam.Ale cieszy mnie to, że to już nasze wlasne, wyhodowane...
Mamy Drogie zaglądające tutaj (te przyszle też :) życzę Wam dużo milosci do Waszych dzieci oraz dystansu do problemów macierzyństwa. Osobiscie dobieram je jako powolanie i radosci z jego realizowania też Wam życzę :)))
poniedziałek, 27 września 2010
Dyniobranie
Sobota byla naszym dniem zewnętrznym - urzęźlismy w ogrodzie - mąż dokonywal rozmaitych operacji na konstrukcjach drewnianych (w tym na podporze dla glicynii), ja zajęlam się ostatnimi (w zasadzie - przedostatnimi) ogrodowymi zbiorami. Dzieci podzielily się w sposób absolutnie przewidywalny; w drewnie dlubal Krzys, dziewczynki udaly się ze mną na zbieranie dyni (sztuk, jak na razie jedna :) oraz fasoli porastającej wigwam - w zalożeniu miejsce zabaw. Udalo mi się zrobić moim pomocnicom kilka zdjęć, na większosci są, hmmm... wyjątkowo szczęsliwymi dziećmi (wskazuje na to ich strój - podopwiadam) Wigi w zasadzie glównie latala pod górkę i z górki kradnąc Anielce zbieraną przez nią fasolę. Anielka pomagala mi znosząc zdobyte plony - a to fasolę, a to cukinie... Dzień byl piękny, wieczór również, więc nic dziwnego, ze zakończyl się ogniskiem :)
I w niedzielę, po przebiegnięciu skansenu w Olsztynku - również :))
Rozogniskowalismy się na koniec sezonu...
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
I w niedzielę, po przebiegnięciu skansenu w Olsztynku - również :))
Rozogniskowalismy się na koniec sezonu...
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)
.jpg)

środa, 4 sierpnia 2010
oto, co mnie pochłania:
Ostatnio wiele czasu zajmuje mi lawenda, która rozrasta się calkiem żwawo - w tym roku w końcu trzyletnie krzewy wydaly wielkie kwiaty - takie mega :) plotę więc jeszcze,aczkolwiek już mniej niż w lipcu, bo i tych giętkich lodyg mniej.
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Oto jedna z tegorocznych rozsad:

Zapisalam mężowską firmę do hurtowni pasmanteryjnej i nabylam po smiesznych cenach tasiemki - częsc z nich oplata wrzecioona, częsc pozostala będzie slużyla do szycia.
.jpg)

a oto i w końcu moja dwudziestoczterogodzinna "przeszkadzajka". Ta najfajniejasz z tutaj wymienionych...


Dodam jeszcze tylko, że kończę malowanie szafy na materialy, być może dzisiaj w końcu co w niej znajdzie miejsce...
.jpg)
.jpg)
.jpg)
Oto jedna z tegorocznych rozsad:

Zapisalam mężowską firmę do hurtowni pasmanteryjnej i nabylam po smiesznych cenach tasiemki - częsc z nich oplata wrzecioona, częsc pozostala będzie slużyla do szycia.
.jpg)

a oto i w końcu moja dwudziestoczterogodzinna "przeszkadzajka". Ta najfajniejasz z tutaj wymienionych...


Dodam jeszcze tylko, że kończę malowanie szafy na materialy, być może dzisiaj w końcu co w niej znajdzie miejsce...
poniedziałek, 19 kwietnia 2010
żeby nie było
Chyba przestaję darzyć bloggera uczuciami z gatunku tych pozytywnych. Jakies dziwactwa mnie się tu wkradają, skróty uniemożliwiające używanie niektórych polskich liter, zdjęcia wklejają się jako kody... o co chodzi...?!
A chcialam wrzucić nową chustę - tę najcieńszą - przez tę zwiewnoć zresztą robilo mi się ją najdlużej ze wszystkich dotychczasowych :) Dla kontrastu dodalam ujęcie z dwiema, skończonymi równoczenie chustami z Himalayi, która wydawala mi się dotąd najdelikatniejszą z wlóczek... nic bardziej mylnego, jak się okazalo. :

.jpg)
Cóż poza tym;
Dzisiaj udalo mi się wkopać trzydziestą sadzonkę lawendy (przypominam, że mam ich w sumie 60 :) - walka z trawnikiem, agrowlókniną, ziemią, lopatą i samą lawendą (to ostatnie to jak deser po szarpaniu się z darnią) jest doskonalym lekarstwem na rozmaite przypadlosci duchowe :) - na nic już potem nie ma sily ino na ciągnięcie za sobą po ziemi rąk, które nagle się taaaakie dlugasne zrobily... Rosnie więc moje poletko, rozmaitymi tęsknotami okraszone... Ale już niedlugo zacznie kwitnąć, motyli tysiące ją obsiądą... jeszcze tylko kilka tygodni...
A chcialam wrzucić nową chustę - tę najcieńszą - przez tę zwiewnoć zresztą robilo mi się ją najdlużej ze wszystkich dotychczasowych :) Dla kontrastu dodalam ujęcie z dwiema, skończonymi równoczenie chustami z Himalayi, która wydawala mi się dotąd najdelikatniejszą z wlóczek... nic bardziej mylnego, jak się okazalo. :

.jpg)
Cóż poza tym;
Dzisiaj udalo mi się wkopać trzydziestą sadzonkę lawendy (przypominam, że mam ich w sumie 60 :) - walka z trawnikiem, agrowlókniną, ziemią, lopatą i samą lawendą (to ostatnie to jak deser po szarpaniu się z darnią) jest doskonalym lekarstwem na rozmaite przypadlosci duchowe :) - na nic już potem nie ma sily ino na ciągnięcie za sobą po ziemi rąk, które nagle się taaaakie dlugasne zrobily... Rosnie więc moje poletko, rozmaitymi tęsknotami okraszone... Ale już niedlugo zacznie kwitnąć, motyli tysiące ją obsiądą... jeszcze tylko kilka tygodni...
czwartek, 8 kwietnia 2010
całkiem co innego...
... miało być. Ale cóż ja mogę poradzić, skoro: poczta nie dotarła na czas, pokój dalej się robi (aktualnie Marcin na górze maluje drzwi) a mnie wyniosło dzisiaj do ogrodu...
Jest więc ogrodowo - jak zapewne u większości z nas :).
Na dobry początek chciałam podzielić się z rewelacyjnym - moim zdaniem - pomysłem, który dawno temu podpatrzyłam na JAKIMŚ (jakim?!) ogrodniczym blogu. Otóż jest to zbawienie dla spóźnialskich ogrodników - czyli dla mnie i całej reszty :) Proszę Państwa - przedstawiam mini szklarnio - jajcarnię :) - po przyjrzeniu się uważnemu można dopatrzyć się pochodzenia drugiego członu określenia.
.jpg)
Wysiewam w tym wszystko, co nie nadaje się do wrzucenia od razu w ziemię, bądź jest mi szybko potrzebne, bo zapomniałam wysiać tego wcześniej. Wystarczy kupić jajka w plastikowych opakowaniach, zużyć je a następnie użyć opakowanie :) Spełnia zasadnicze warunki: przepuszcza światło, daje ciepło (zamyka się wszakże) i dopływ powietrza (ma szczelinę przy zamknięciu). Na zdjęciu zawartością ziemi są pestki cukinii:
niżej, już wysadzone do doniczek pomidory (mankamentem jajkowych pojemników jest ich mała pojemność, ale po szybkim wykiełkowaniu można przesadzić roślinę do doniczek):
w tym roku nie sadzę ani nie sieję dużych pomidorów, do których jednak potrzeba namiotów (a aż tak zdesperowana nie jestem) poprzestaję na koktajlowych czerwonych i żółtych (te ostatnie to moje ulubione)
A nasza lawenda wybujała nam bardzo, wygląda obecnie tak:
Pierwsze dwa krzaczki (z 60!!!) trafiły już na nowe miejsce, ale praca to katorżnicza - muszę usuwać darń, wkopywać płotek i podkładać geowłókninę, by potem nie zamieszkać obok krzaczków w charakterze zawodowego opielacza :) Może do końca maja się wyrobię... Prace ogrodowe ( i wszelkie inne w zasadzie) idą tempem ślimaczym, gdyż Jagodyś, po moim powrocie z pracy zawisa na mnie w charakterze huby drzewnej i nie chce zejść. Na plecach jeszcze jej wiązać nie za bardzo mogę, bo nie siedzi zbyt pewnie, a uwiązana z przodu skutecznie uniemożliwia wszelkie zajęcia manualne :)
Jest więc ogrodowo - jak zapewne u większości z nas :).
Na dobry początek chciałam podzielić się z rewelacyjnym - moim zdaniem - pomysłem, który dawno temu podpatrzyłam na JAKIMŚ (jakim?!) ogrodniczym blogu. Otóż jest to zbawienie dla spóźnialskich ogrodników - czyli dla mnie i całej reszty :) Proszę Państwa - przedstawiam mini szklarnio - jajcarnię :) - po przyjrzeniu się uważnemu można dopatrzyć się pochodzenia drugiego członu określenia.
.jpg)
Wysiewam w tym wszystko, co nie nadaje się do wrzucenia od razu w ziemię, bądź jest mi szybko potrzebne, bo zapomniałam wysiać tego wcześniej. Wystarczy kupić jajka w plastikowych opakowaniach, zużyć je a następnie użyć opakowanie :) Spełnia zasadnicze warunki: przepuszcza światło, daje ciepło (zamyka się wszakże) i dopływ powietrza (ma szczelinę przy zamknięciu). Na zdjęciu zawartością ziemi są pestki cukinii:
.jpg)
.jpg)
A nasza lawenda wybujała nam bardzo, wygląda obecnie tak:
.jpg)
Subskrybuj:
Posty (Atom)