sobota, 14 stycznia 2012

Wycena rękodzieła, atak zimy i trudna sztuka opanowania liter.

Przede wszystkim chciałam zacząć wpis od doniesienia, że rock island shawl został spruty. Całkiem i do ostatniego oczka. Przerzuciłam się na cieńsze druty i to zdecydowanie dobrze mu zrobiło. Właśnie jestem w trakcie kończenia bordiury, którą, wreszcie, po niemal 140 powtórzeniach udało mi się opanować pamięciowo :)

Po drugie - zapraszam do przeczytania ciekawego tekstu oraz toczącej się pod nim dyskusji, która ma miejsce u Jadis . Rzecz dotyczy wyceny rękodzieła stosowanej, a raczej NIE stosowanej :) w naszym kraju. Ma to sens.

Po trzecie - jeśli ktokolwiek wczoraj usiłowałby mi wmówić, że dzisiejszego dnia cztery razy będziemy odśnieżać naszą drogę to bym go potraktowała z dużą dozą ostrożności (na zasadzie: wariatów nie drażnić). A dzisiaj... Zdjęcie poniżej wygląda okropnie, bo mi szkoda było ustawiać aparat na wciskającym się wszędzie śniegu. Nie widzieliśmy momentami domów sąsiadów. Najlepsze w tym wszystkim jest to, że akurat na jutro mamy zaplanowany wyjazd z dziećmi na balet do Gdańska. Całą jesień i zimę nic nie padało a akurat jak się czas wyjazdu zbliżył to się okazało, że wyjazd pod znakiem zapytania stoi. I, zapewne, gdyby nie horrendalna cena kupionych kilka miesięcy temu biletów oraz - ach, balet moskiewski - to chyba byśmy się nie odważyli wyruszyć.


Po kolejne już.
Dzięki konsultacjom z koleżanką Hanią (tą, która była z nami na tych jedynych moich dotychczasowych targach rękodzielniczych :) wydumałyśmy sposób na naszą Anielkę, która utknęła na etapie spółgłosek i przestała je rozpoznawać. Anielka okazała się kinestetykiem wymagającym nieco innego podejścia niż, np. Krzysio. Moje wieloletnie walki z nią o (NIE) branie wszystkiego do rąk, wkładanie sobie do buzi rozmaitych przedmiotów, wchodzenie w każde miejsce nabrały teraz innego wydźwięku. Moje dziecko tak poznaje świat. Bardziej w ten sposób niż w inny. W związku z tym liter uczymy się jak najbardziej dotykowo i brudno (ten właśnie brud po plastelinie zresztą najbardziej ją ucieszył. Tak wygląda literka M:


Stół, oczywiście zawalony wszystkim, co może się okazać potrzebne



Jeśli "M", to, oczywiście, jak "mama" :))))


dodam tylko, że sylwestrową nocą moje najśredniejsze dziecko straciło pierwszego w życiu swym zęba:


O rany, skrót to mi wyszedł iście nielakoniczny, ale dawno nie pisałam i dużo mi do głowy poprzychodziło :)))

8 komentarzy:

  1. O, zima! Mama mi dziś mówiła, że zaczęło na Warmii padać, ale nie wiedziałam, ze aż tak!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaaaa! Ale zima:) U mnie tylko wicher! Pomysł na naukę całkiem fajny:) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. No no zima na całego.

    Wesołe literki ;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow ale śnieżyca!!!A ja się podczas urlopu śniegu nie doczekałam a tak na nartach chciałam pojeździć :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ojej, taka szkoda całej pracy przy tej chuście, ale tak to już jest z robótkami, czasami wiele razy trzeba pruć by powstało to co powstać miało :)
    Śliczne to najśredniejsze dzieciątko Twoje :)

    OdpowiedzUsuń
  6. ale sniegu :) suuper. jak wyszlo z wyjazdem dojechaliscie? szkoda by bylo jakby sie nie udalo.

    super,ze znalazlas sposob na mala i bedzie jej teraz latwiej sie uczyc

    OdpowiedzUsuń
  7. Aniu - i jak - dotarliście na ten balet? Bo ja się tu, na Podkarpaciu, martwię, że Was tak zasypało...

    OdpowiedzUsuń
  8. na balet dotarliśmy. Inna sprawa, czy warto było się tak eksploatować - ale to temat na oddzielny wpis :)

    OdpowiedzUsuń