Dawno już tak nie było, bym zamieszczała wpisy codziennie. Sama nad tym zjawiskiem w podziwie zastygam, niemniej piszę nadal...
Zostałam poproszona o uszycie makatki - okna na oddział onkologiczny Szpitala Dziecięcego, w którym pracuję. Ma na niej być widok z rzeczonego okna, dodatkowo wzbogacony o doniczkę z kwiatkiem na planie pierwszym - jakoś efekt trójwymiarowości wprowadzić trzeba :). Pierwotnie założyłam, że za pracę zabiorę się za jakiś tydzień, jak się wygrzebię z różnorakich zobowiązań. I... jak to bywa w życiu, całkiem odwrotnie się jakoś stało. Ułożywszy wieczorem wczorajszym dzieci do spania nagle poczułam nieodpartą potrzebę udania się po materiały na górę :). Ani się obejrzałam, a maszyna stała rozłożona, materiały po podłodze się walały, nitki fruwały... Jakoś tak... samo...? W pewnym momencie spojrzałam mimochodem na zegar i zdrętwiałam: 0.20 było. A tu na 6 rano budzik wstawiony, do pracy trzeba :( - więc do sprzątania na złamanie karku, wszak rano tata mój do dzieci przyjeżdża, jak go w totalnym bałaganie zostawić? A mnie się tak dobrze szyło, jak dawno, dawno się nie zdarzało...
Oto pierwociny makatki z lotu ptaka - jeszcze nie ma wszystkich elementów aplikacji
.jpg)
i pola, łany,
.jpg)

A oto i moje prezenty - pudełko od stopki umieściłam tyłem do przodu, bo ma rysunek ilustrujący, co ona właściwie robi z tkaniną:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz