czwartek, 27 stycznia 2011

momenty

Są takie chwile, które chciałabym wyryć sobie w głowie. Odczucia zmysłów, kąt padania światła, głosy, moje emocje z nimi związane... Jest ich tyle, że obwaiam się, że nie ocalę nawet cząstki z nich. Zapisując je, ubierając w słowa, łudzę się, że zapobiebnę demencji. Że czytając, po latach pewne zdania obudzę w sobie te chwile. Obym się nie łudziła...

Zapłakana, zasmarkana Wigi, nie dająca się dotknąć, rzucająca się w rozpaczy na ziemię, gryząca i kopiąca. Powód - kompletnie nie dający się zdefiniować. Akcja występuje kilka razy dziennie. Pytanie: "chcesz zjeść... / wypić..." zmienia sytuację radykalnie. Mała wstaje dziarsko, otrzepuje się po udach, cofa lekko głowę opuszczając brodę jak indyk i radośnie rzuca: "tiaa" - spółgłoska na końcu jest niezdefiniowana. Czasami jest to "k", czasami "m" a czasami wcale jej nie ma. "Tia" jest już radosne, poparte licznymi kiwaniami głowy, czasem podskakiwaniem i donośnym śmiechem. Kocha jeść to nasze dziewczątko. Powstrzymuję się wtedy od przytulenia tego małego śmiesznego, chumorzastego człowieczka - wszak muszę mu szybko dać jeść...


Z bardziej prozaicznych elementów życia - farbowałam dzisiaj wełnę. TE MOJE PIERWSZE UKRĘCONE KŁĘBKI. Wrzuciłam je w pomarańcz, ale, ponieważ wydał mi się mgły, dorzuciłam nieco czerwieni:



oto migawka czerwieni podczas mieszania w słoiku

A oto zapiekanka apetyczna inaczej :)

Ufarbowałam też ciemnego merynosa - na razie surową wełnę tylko wypraną. Kolor przechodzący od czerni do brunatności potraktowałam turkusem. Wyszła ciemna masa. Ale - były tam białe pojedyncze nitki, które złapały czysty kolor. CZarna masa po wyschnięciu może okazać się piękna...

W czasie gdy mama zajęta była jakimiś naczyniami i kuchenką mikrofalową, miss Jadzia poczuła się rozczarowana dostępnymi zabawkami i sięgnęła do samozwaczo adoptowanej szuflady w kuchni. I znalazła - o zgrozo - zabłąkany wśród foremek do ciasta, wałków dziecięcych, wycinarek do pierogów, marker. Czego - dodam - zajęta kolorami mama nie zauważyła...



Na koniec - żeby Was nie przyprawić o ciężki stres - ku mojej ogromnej - doprawdy ogromnej uldze, okazało się, że był to marker do tablic - ścieralny... uuuffffff
:)
To w sumie też był moment :)

5 komentarzy:

  1. Tiaa, bo z dziećmi nie da się nudzić, prawda? Szczęście, że marker się dał zetrzeć, bo chyba byś musiała szafki na czerwono przemalować...? A jak wełenka wyszła? Bom ciekawa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Też znam to tiaa... ;) Obiecałam sobie że różne fajne sytuacje też będę spisywać ale tak dużo tego jest... a czasami słowa nie oddają tego co jest w koło ;)
    Pozdrawiam cieplutko;)

    OdpowiedzUsuń
  3. dobrze,że go nie zjadła a kolorków tez jestem ciekawa

    OdpowiedzUsuń
  4. hehe, a co to tylko mama se będzie kolorować ;)
    dzieci mają jakiś taki czujnik znajdujący zabłąkane, acz zakazane rzeczy i błyskawicznie potrafią zrobić z nich użytek :)
    pozdrawiam serdecznie i czekam na kolory wełny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. też lubię zbierać chiwle; potem przypominaja mi takie "momenty" zdjęcia, zapachy, smaki, jakiś klimat w powietrzu, ciężko to opisaś...
    Jakie efekty farbowania? od kilku dni mieszam w garach, pokolorowałam już wszystko co było w domu, z róznym skutkiem :/ ale zabawa przednia :D

    OdpowiedzUsuń