Kołowrotek posiadam w domu od długiego już czasu, wełnę - surówkę owczą jesienią jeszcze - oczyściłam i uprałam. Zastygłam z robotą dopiero na etapie gręplowania. Nie idzie mi ta robota, gręple mi przeszkadzają i raczej plączą runo niż je rozczesują - od razu dodam, że zakładam, że to
JA im bardziej przeszkadzam niż one mnie :) W każdym razie - po przepraniu ostatnim wełny (jeszzce mi się tłusto kleiła) nic już nie stało na przeszkodzie by zasiąść do kołowrotka. Tym bardziej, że - jak się dowiedziałam, za poprawne politycznie uznaje się również przędzenie bez gręplowania, jeśli wełna jest dość luźna. Więc moją uznałam samozwańczo za luźną.
W piątek pogłębiłam moje relacje z kołowrotkiem.
I pokochałam go.
Już wiem, jak go trzeba zakręcić, żeby nie spadł mi jeden ze sznurków napędowych (spadający notorycznie), potrafię nawet przez dłuższy czas kręcić w jedną stronę :))), wełna mi się w zasadzie nie rwie. I ten dźwięk... o matko, trzeszczenie kołowrotka jest kojące jak mruczenie kota. Jeśli ktoś lubi - ja lubię. Mój jest stary i trzeszczy cudownie.
Machina w każdym razie spełniła moje oczekiwania. Natomiast produkt, jaki powstał przy naszym udziale...
mam kłębuszek wełny. Z wielkiego kosza wełny powstała kulka przypominająca piłkę do tenisa. Nić wyszła mi... hmmmm.... artystyczna (podobno prządki najpierw marzą o tym, by prząść jak najcieńszą nić, a potem, gdy już tę umiejętnośćposiądą marzą, by udało im się wysnuć spod palców coś takiego, jak było na początku - ten ARTYSTYCZNY NIEŁAD :))) No więc moja spełniała w 100 % warunki. Miejscami można by nią było przyszyć skrzydła biedronce, by bez ostrzeżenia nagle zmieniać się w puchate bąble na nici którą, gdyby jej pozbawić środka, możnaby puszczać gaz z Rosji. Ale mnie się podoba - jestem nią zachwycona, tym bardziej im dosadniej przypominam sobie syf, jakim przedtem była :)
Strony
Etykiety
akcesoria
(12)
aplikacje
(10)
by dzieci
(23)
candy rozdawajka
(5)
chuścianki
(111)
Cladonia
(2)
czapidła
(22)
czytamy
(1)
dla dzieci
(79)
domowo
(18)
dziergane
(190)
farbowanie
(13)
filcoki
(4)
folklorystycznie
(12)
haft warmiński
(3)
homeschooling
(17)
k
(1)
kołowrotkowo
(9)
kominiarsko
(6)
koraliki i inne
(12)
kosmetyczki
(10)
kuchennie
(3)
lawenda
(17)
literatura
(3)
Lokalnie - warmińsko
(7)
mądrości z pograniczna handmade :)
(2)
muzyka
(4)
nasze zabawy
(9)
ogrodowo
(11)
patchwork
(21)
photo props
(1)
portfele
(40)
recycling
(62)
rękawicopodobne
(12)
różne takie :)
(26)
s
(1)
szycie
(115)
ślub
(2)
takie miejsca
(1)
targi
(2)
Tilda
(1)
torebki i torby
(18)
tutoriale
(3)
ubraniowo
(50)
wypadki przy pracy :)
(1)
wyróżnienia
(1)
z koszulek
(4)
zatrzymane chwile
(117)
zdania do zapamiętania
(8)
zestawy sugerowane
(5)
jak byłam mała robiłam to z babcią.Teraz nic niestety z tego nie pamiętam.Za to pamiętam wory świeżego runa z owiec które stały u babci na ganku,całą robotę przy tym,zapach.Babcia przędła na takim ręcznym wrzecionie,nie miała kołowrotka,ale nic była idealna,równiutka.Potem to nawijałysmy na oparciu od krzesła:).babcia farbowała ,prała i zwijałyśmy w kłębki.Babci już ze mna nie ma:( ale wełny mam jeszcze sporo w kłębkach.Oszczędzam ja jak mogę;)
OdpowiedzUsuńWprawa czyni mistrza... prządź i wprawiaj się;-)
OdpowiedzUsuńgratuluję pierwszego kłębka
OdpowiedzUsuńi podziwiam niezmiernie - jak dla mnie mistrzostwo świata
pozdrawiam serdecznie
no jak ja się cieszę!!!! :D
OdpowiedzUsuńPodziwiam ;) Ale fajna sprawa ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Ta pamięta lepiej, czyja dłuższa nić...
OdpowiedzUsuńA co udziergasz z tej wełny?
Wiesz, wygląda fajnie, ale chyba i tak ważniejsze samo przędzenie :)
Prawie codziennie śpiewam "U prząśniczki siedzą", chciałabym kiedyś sama coś uprząść :)
Serdecznie Ci gratuluję pierwszego kłębuszka :)
OdpowiedzUsuńSuper, miło się ogląda takie zdjęcia:)
OdpowiedzUsuń