Wieczór wczorajszy zakończył się wspólną herbatą wypitą nad książkami Fiony Watt - naszej ulubionej pomysłodawczyni działalności plastycznej dzieci. Zainspirowała nas ona do zaplanowania na dzisiaj działalności budowlanej. Na papierze, dodam.
I tak powstały dwa zamki (Anielkowy jeszcze nie skończony - różowy, czoywiście :). Krzyś, jako zagorzały militarysta przedstawił u siebie bitwę. Zdecydował się na kredki świecowe, bty mieć furtkę w postaci farb akwarelowych położonych na całośćpo zakończeniu. Na razie prace przerwano, gdyż piękna pogoda zainspirowała do wyjścia na dwór. Starsze dzieci zaopatrzone w płyn do baniek wydlanych oraz papierowe samoloty na sznurkach biegają w ogrodzie, w którym - uwaga - od wczoraj nie ma śniegu. Krzysiowa bitwa wygląda tak:

A co z tego wynikło? :)))))
Gdzy dzieci tworzyły, moja pomoc mogła ograniczać się do wskazówek technicznych wygłaszanych - czyli z rękami wolnymi. Czyli zajętymi drutami. I tu się objawiło dobrodziejstwo posiadania dwóch córek. Robię bowiem shalom w wersji mini, całkiem na oko, bez przeliczania. Z założeniem, że na którąś będzie pasował. Prędzej czy później. :)


Ale ja bym chciała umieć tak czarować wełną ;)
OdpowiedzUsuńA tu ledwo umiem prawe i lewe i to tak ledwo, ledwo;)
Pozdrawiam
Aniu, jestem zdołowana - ja robię w tempie 10 rządków na dzień, wieczorem, między 21.00 a 21.30... W pozostałe części dnia jestem atakowana przez mikrusów, zajmowana przez działalność nieartystyczną oraz inne takie... Verflucht.
OdpowiedzUsuńLaurentino - od prawych i lewych się zaczyna, patrząc po postępach mojej młodziutkiej sąsiadki, która latem nauczyła się nabierać oczka a obecnie bierze się za ażurowe chusty, nic nie jest nieosiągalne :)
OdpowiedzUsuńMim, moje mikrusy też na mnie wiszą - tyle, że ja się daję obwieszać z pominięciem rąk - taka ze mnie wyrodna matka :)))