piątek, 10 grudnia 2010

oto dlaczego nie pojechałam dzisiaj do pracy...

Wczoraj jeszcze z pelnym samozaparciem wyruszylam di miasta wojewódzkiego. Wyjechalam dzięki pomocy taty, który mnie wypychal (mamy wyjazd dorgą lekko pod górkę). Do pracy dojechalam spóźniwszy się póltorej godziny. Zarwalam przerwę, zostalam po godzinach, spóźnienie nadrobilam. W drodze, stojąc w korku dzwonilam do gminy w sprawie odsnieżenia naszej drogi (zawsze trzeba się przypomnieć) Pierwsza odpowiedź brzmiala - brak kasy na ten rok, odsnieżania raczej nie planują. Ale może, może... Proszę sobie wyobrazić targające mną uczucia. W drodze do domu ugrzęzlam samochodem przed domem sąsiadki, jakies 200 m. od nas. Latalam przez pola po lopatę, bardzom z siebie dumna bo samej udalo mi się wykaraskać i dojechać do garażu. I to by bylo na tyle. Wieczorem dojechal - o dziwo - plug, jeździl u nas niemal 20 minut, tyle się usypalo. Taka akcja zdarza się u nas 2 - 3 razy do roku, proszę więc sobie wyobrazić euforię dzieci...
Uspokojona tym przejawem dbalosci gminy o nas poszlam spokojnie spać. By rano, wyjrzawszy przez okno zobaczyć to:











Marcina do pracy ekspediowala cala rodzina, wszyscy latali z lopatami, trzymali kciuki, mówili różańce jak podjeżdżal (enty raz próbując) pod górkę. Udalo się. Wyjechal. Korzystając z tego, że wszyscy bylismy już ubrani postanowilam pójsć do sklepu po jedzenie - brakowalo już chleba, owoców etc. Jak tylko wyszlismy za furtkę zaczęla się snieżyca. I rozpadly się nam sanki, w których jechala rozparta JAdzia. Więc szlismy: ja z plecakiem, w ciężkawą Wigi na rękach plując sobie w brodę, że nie wzięlam chusty, dzieci ciągnące na zmianę puste sanki. Wracaliusmy podobnie, tyle że z zakupami, w dodatku nieprzemyslanie wzięlam za maly pecak i częsć trzeba bylo targać w rękach... Jak doszlismy do domu to już nawet dzieci nie targowaly się o pozostanie na podwórku :)))
Mamy na trawniku snieg powyżej kolan, wybieglam skacząc susamu, do karmnika by nasypać ptakom slonecznika, wrócilam z kaloszami (nie chcialo mi się zapinać koazków) pelnymi sniegu w srodku. Rozpalilam kominek i zaczynam snuć rozmyslania na temat powrotów: Marcina z pracy i mojej mamy z drugiego końca Polski...

9 komentarzy:

  1. no to zima Wam daje popalić! trzymaj się, byle do wiosny :D

    OdpowiedzUsuń
  2. i to jest jeden z plusów mieszkania w mieście a nie na wsi- sklepy blisko, nawet jak zasypie to się jakoś dostać można do pracy etc

    byle do wiosny - trzymajta się :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wiem, że Tobie nie jest do śmiechu, ale jak wyobraziłam sobię tę zakupową wyprawę, to się prawie zadławiłam. Taka miła zima XXI wieku w cywilizowanym (?) kraju...

    trzymajcie się!

    OdpowiedzUsuń
  4. widoki śliczne - szkoda tylko że takie dla Was uciążliwe! Życzę by szybko wszystko zostało odśnieżone, ale widoki pozostały:)

    OdpowiedzUsuń
  5. No to niezle Was zasypało ,
    Kilka dni temu tak samo było u mnie :)
    Ale widoki piękne ;)
    Pozdrawiam,

    OdpowiedzUsuń
  6. uwielbiam zimę ale jak czytam o takich perypetiach to już mniej się nią zachwycam, choć i tak zazdroszczę siedzenia przy kominku:)
    a przy okazji podsyłam link do chusty zrobionej według twojego przepisu-trochę to trwało ale jest:) jestem zachwycona i jeszcze raz bardzo dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  7. a tu zapomniany link:)
    http://mojeroboty.blogspot.com/2010/12/prezenty-na-drutach.html

    OdpowiedzUsuń
  8. Dzieci będą miały co wspominać, a to najważniejsze :)
    Widoki piękne, achhh :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Warmia :)
    Zawsze jak spędzałam sylwestra w Nowym Kawkowie musiała być śnieżyca i był problem z powrotem do Olsztyna. Raz PKS nie dojechał do nas - w Pupkach zawrócił, bo nie mógł podjechać pod górę i szliśmy piechotą próbując złapać jakiegoś stopa. Tu na Pomorzu nie ma takich fajnych zim...

    OdpowiedzUsuń