Jestesmy więc we trzy na straży domostwa. W takich sytuacjach przychodzą do glowy różne glupoty. Moja wlasna kolacze się we mnie już od dawna, jednak dopiero dzisiaj dojrzewa. I tak mając przy sobie dwie moje córki postanawiam wreszcie ufarbować welnę. Mam w domu merynosa nabytego jeszcze w czasach gdy ludzilam się, że uda mi się Wigi wychować bezpieluchowo - mialy z niej powstać otulacze. Ponieważ z planów pozostają jedynie wspomnienia, welna na niedoszle otulacze przechodzi metamorfozę.

Dosć niefrasobliwie przy plączącej się kolo mnie Wigi zaczynam przygotowania do czynnosci iscie alchemicznych. Miejsce kaźni zostaje ustanowione na postumencie, na którym latem bylo stanowisko basenowe. Rozrabiam farby jednoczesnie mocząc welnę w letniej wodzie z plynem do naczyń. Dla ochrony desek rozkladam folię aluminiową a na niej - spożywczą.
Te dwa brudne naczynka po bokach są wyciągniętymi z piaskownicy zabawkami dzieci - ich zadaniem jest przytrzymywanie placht folii by nie odfrunęly
.jpg)
Farbowanie jest porównywanle dla mnie z moim osobistym nigdy nieodbytym skokiem na bungee - zanurzenie welny w kolorze wzmaga niebotycznie poziom adrenaliny...
.jpg)
... i za groma nie wiadomo, co wyjdzie.
.jpg)
.jpg)
Na razie dalej nie znam efektu ostatecznego, ponieważ produkt schnie. Ale proszę o trzymanie kciuków :) Mają z tego powstać komplety chusciano - czapkowe dla obu córek a musza przecież porządnie wyglądać a nie jak calkiem zwiesniaczale... :)))
Wariat!ka!
OdpowiedzUsuńpiekna wyszla piekna!odwazniaku-jestem z Ciebie dumna:)!
Kciuki się trzymają, szybciutko pokazuj co wyszło :)))
OdpowiedzUsuń